27 lutego 2016

Solipiwko - Double Nygus [recenzja]

Sweet Nygus z Browaru Solipiwko był jednym z pierwszych piw rzemieślniczych, które miałem okazję próbować. Nie był moim pierwszym, nie był też dziesiątym, ale około dwudziestego już pewnie tak. Tak czy inaczej jestem w pełni świadomy tego, że wówczas o piwnych stylach wiedziałem tyle co nic, a piwa w nowych dla mnie stylach - a na początku nowa była większość - oceniałem (głównie na zasadzie "smakuje mi albo nie smakuje") bardzo po omacku, bo zwyczajnie nie miałem do niczego porównania...


Stworzyła się dobra okazja, aby odświeżyć sobie opinię na temat Sweet Nygusa. Wojtek Solipiwko niedawno wypuścił jego mocniejszą wersję - Double Nygusa - na którym właściwie planuję się dzisiaj skupić, ale postanowiłem wykorzystać ten fakt, żeby ponownie spróbować pierwowzoru. Słabszy z Nygusów to Milk Stout o ekstrakcie 14 BLG, zawartości alkoholu 4,8% i goryczce na poziomie 24 IBU. Jest niemal czarny, choć z delikatnymi przebłyskami pod światło, już po nalaniu ma nikłą pianę, a po chwili całkowicie znika ona z powierzchni. W aromacie połączenie czekolady pełnomlecznej i kakao, przez co wkręciło się skojarzenie z popularnymi kiedyś (kto wie, może dalej są popularne, ale chyba z nich wyrosłem ;)) jajkami niespodziankami, i lekka nuta palona. W smaku bardziej dominuje palona kawa, jest też czekolada, ale tu nieco bardziej gorzka niż mleczna. Goryczka, przede wszystkim palona z lekką nutką ziołową, jest jedynie symbolicznie zaznaczona. Zdaje mi się, że jak na Milk Stout odrobinę brakuje ciała, choć wyczuwalna obecność laktozy zdecydowanie nadaje piwu słodki (w końcu nazwa nie bierze się znikąd!) charakter.

No ale bohaterem tego dnia jest wersja tego piwa z turbodoładowaniem, czyli Double Nygus. Jakiś czas temu mieliśmy już podobny patent w wykonaniu Browaru Solipiwko, czyli piwo w wersji podstawowej (Czarna Pitch) w mocniejszej odsłonie (Black Bicz). Wtedy to sprawdziło się świetnie i choć pierwowzór był bardzo dobrym Black IPA, to wersja imperialna była jeszcze lepsza!

Double Nygus to Double Milk Stout o ekstrakcie 19,1 BLG, zawartości alkoholu 7,4% i goryczce na poziomie 38 IBU. Etykieta praktycznie taka sama jak w przypadku Sweet Nygusa, choć różni się szczegółami takimi jak "morska opowieść". Skład w przypadku obu piw jest w zasadzie taki sam (nie znamy oczywiście proporcji), różnią się jedynie wykorzystanymi drożdżami - w wersji "double" są US-05 zamiast S-04, choć za wiele to nie zmienia.

Starałem się przelać piwo do szkła energicznie mając w pamięci niezbyt okazałą pianę na Sweet Nygusie. Mimo to nawet taka wymuszona piana utworzyła na powierzchni raczej średnią warstwę, w dodatku zbudowaną ze średnich oczek, które szybko pękały, piana momentalnie opadła nie pozostawiając po sobie zupełnie nic. Nie zraziłem się tym jednak, bo piwo ma przede wszystkim smakować, choć wiadomo, że nie zaszkodzi, jeśli przy okazji świetnie wygląda. Na początek jednak spotkało mnie małe zaskoczenie, bo mam wrażenie, że zapach jest mniej intensywny niż w lżejszej wersji Nygusa. Przede wszystkim mamy tu czekoladę, zarówno mleczną, jak i deserową, jest też trochę kakao i coś, co kojarzy mi się z... Nesquikiem. Już po wzięciu pierwszego łyka wiadomo, że mamy do czynienia z bardziej konkretnym i treściwym piwem niż jego słabsza wersja. Tamto było trochę wodniste, tutaj zauważalna jest gęstość, a dzięki raczej niskiemu wysyceniu (być może piwo się trochę rozgazowało podczas nalewania) piwo jest gładkie i przyjemnie oblepiające podniebienie. Jest też oczywiście czekolada, natomiast nie ma kawowej paloności, która tak wyraźna była w Sweet Nygusie. Mniej wyczuwalna jest też słodycz pochodząca od laktozy, choć naturalnie wciąż jest dość słodko. Goryczka na finiszu jest tu wyraźniejsza, o charakterze palonym z motywami ziołowymi, szybko znika pozostawiając słodki czekoladowy posmak. Alkohol zupełnie niewyczuwalny. Double Nygusa pije się łatwo, nie jest zbyt ciężki, zamulający słodyczą, a jednak dość treściwy. W smaku bardziej esencjonalny niż w aromacie.

Starcie Sweet Nygusa z Double Nygusem minimalnie wygrywa ten drugi. Ten pierwszy zdaje się być bardziej słodki, choć pewnie do tego drugiego poszło proporcjonalnie więcej laktozy. Z kolei w Double Nygusie rzeczywiście czuć, że to wersja mocniejsza, bo wodnistość pierwszego mnie teraz trochę zdziwiła, na szczęście w drugim nie można się o to przyczepić. Brak paloności tak wyraźnej jak w pierwszym piwie też uważam za zaletę, choć w pewnym sensie nieco dziwne jest, że Sweet Nygus był zarówno bardziej słodki, jak i bardziej palony. Poza tym jednak więcej BLG to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Tutaj na szczęście Wojtek Solipiwko zachował umiar i nie poszedł po bandzie jak to miało miejsce w przypadku kooperacyjnego Double Trouble Kraftwerku i Piwoteki, które było tak słodkie, że aż trudno się je piło. Podsumowując - Sweet Nygus przerobiony na Double Nygusa nie wypadł aż tak dobrze jak Czarna Pitch przerobiona na Black Bicz, choć wypiłem go z przyjemnością.

20 lutego 2016

Deer Bear - Hoppy Meal [recenzja]

Pierwszy raz z browarem kontraktowym Deer Bear zetknąłem się podczas ubiegłorocznych Poznańskich Targów Piwnych, na których zostało zaprezentowane ich debiutanckie piwo - Deer Beard - żytnie IPA z sosną i skórką pomarańczy. Debiut wypadł bardzo pozytywnie, a z tamtego piwa zapamiętałem przede wszystkim dużo nut iglastych, sosnowych oraz grejfrutowo-żywiczną goryczkę. Od wejścia Deer Bear na piwną scenę minęło już kilka miesięcy i po tym czasie można zauważyć pewne prawidłowości. Po pierwsze taką, że póki co kontraktowiec z Torunia nie idzie w ilość i nie zasypuje nas górą nowości, które ginęłyby w natłoku premier. Dodam, że moim zdaniem to bardzo dobrze, podoba mi się droga powolnego, konsekwentnego wchodzenia na rynek i systematycznego zaznajamiania konsumentów z marką. A po drugie jak widać chłopaki już od początku zdecydowali się pójść w kierunku wrzucania do piwa niezupełnie oczywistych dodatków. W pierwszym piwie mieliśmy sosnę, a kilka tygodni temu premierę miało drugie piwo Deer Bear, czyli Hoppy Meal, w składzie którego znajdziemy tym razem owoc kumkwatu.


Na etykiecie pierwszego piwa mieliśmy jelenia wystylizowanego na drwala, z kolei z etykiety Hoppy Meal spogląda na nas wybudzony ze snu miś w piżamie wcinający zapewne owsiankę. W końcu nazwa Deer Bear (Jeleń Niedźwiedź) zobowiązuje :)

Misie lubią zjeść i popić, potem lubią się podroczyć.
Biorą życie pełną garścią, tak jak michy swej zawartość.
Śpią tak długo, że jak wstają, kiszki im rytm walca grają.
Mimo, że już dnia jest schyłek, jędzą grzecznie swój posiłek.

Taką oto rymowankę pełniącą funkcję "morskiej opowieści" znajdujemy na etykiecie wraz z krótką charakterystyką piwa. Mamy też oczywiście parametry (ekstrakt 14 BLG, alkoholu 6,4% oraz goryczka na poziomie 44 IBU) oraz szczegółowy skład, w którym szczególnie wyróżnia się ciekawa kombinacja użytych odmian chmielu - Pacifica, Waimea, Vic Secret i Summit. Piwo jest pasteryzowane i niefiltrowane, uwarzone zostało w Browarze Wąsosz. Czas jednak przejść do konkretów, bo miś się niecierpliwi - posilił się owsianką i nie ma czym popić!


Zrzucam kapsel, pierwszy szybki niuch jeszcze z butelki i... nie wiem, czy to dobrze, ale czuję kokosa. W tym miejscu warto jeszcze nadmienić, że z kumkwatem w życiu nie miałem do czynienia (z tym większym zainteresowaniem podchodziłem do tego piwa) i nie wiem, które dokładnie cechy w piwie przypisywać właśnie jemu. Po kilku kolejnych niuchnięciach i utwierdzeniu się w przekonaniu, że rzeczywiście czuję kokosa, przelewam piwo do szkła. Wygląda ładnie, jest ciemnozłote, przejrzyste, choć nie całkiem klarowne, pokryte ładną warstwą białej piany, która po chwili się redukuje i pozostawia tylko pierścień przy brzegach. Już na początku zafiksowałem się na punkcie tego kokosa, więc staram się wyłapać jeszcze co nieco na spokojnie. Wciąż czuję tę nutę kokosową, ale oprócz niej również delikatny cytrus i bardzo słodkie owoce tropikalne. Kokos jakby przechodził w ananasa. No, intrygujący jest ten zapach. Jest ciekawie, to na pewno. Miś też wąchał i potwierdza, że ciekawie ;)

W smaku jest owocowo, trochę słodko, trochę kwaskowato, cytrusy i owoce tropikalne wciąż gdzieś się kręcą. Na finiszu pojawia się goryczka, która jest wyraźnie zaznaczona, aczkolwiek jak na IPA, to niezbyt wysoka. To goryczka w typie gorzkiej skórki pomarańczowej lub cytrynowej. Szybko znika, pozostawiając przyjemny słodki owocowy posmak, zachęcający do sięgania po kolejne łyki. Retronosowo znowu wychodzi kokos. Czyżby ta nuta pochodziła od kumkwatu? Nie sądzę, bo raczej nie tak go sobie wyobrażałem. A może to kombinacja chmieli dała taki efekt? Wysycenie jest odrobinę powyżej niskiego, cały czas czuć kręcące się w ustach lekko musujące bąbelki. Tekstura pozostaje jednak wygładzona, a piwo jest treściwe - płatki owsiane dobrze wykonują swoją robotę.

Podeszło mi to piwo, jest przede wszystkim bardzo dobrze pijalne, można powiedzieć, że sesyjne. Wzorcowe IPA to pewnie nie jest, bo przede wszystkim bardziej agresywnej goryczki tu brakuje, co nie znaczy, że taka nieco ugrzeczniona, trochę stonowana, jest zła. Żałuję jedynie, że przed spróbowaniem piwa, nie postarałem się o to, żeby spróbować kumkwatu, bo pozostał dla mnie niewiadomą i nawet, jeżeli wyczułem jakieś cechy, które wniósł do Hoppy Meal, mogłem ich nie wyczuć. Tak więc w kwestii kumkwatu jak byłem głupi, tak głupi pozostałem, natomiast jeśli chodzi o samo piwo - jest udane i potwierdza, że Browar Deer Bear nie robi byle czego byle jak i po omacku, tylko powoli bada grunt pod stopami i każdy kolejny krok stawia pewniej.

15 lutego 2016

Hopkins - Fixxxer [recenzja]

Transfuzja i Lśnienie - tymi dwoma udanymi piwami pod koniec 2015 roku przedstawił nam się Browar Hopkins notując tym samym bardzo dobre wejście na rynek. Pierwsze z nich było jednym z lepszych Stoutów, jakie się pojawiły w tamtym czasie. Gładkość, treściwość, intensywna paloność, sporo czekolady, trochę kawy i delikatna nuta waniliowa - w końcu wykorzystano również płatki gruszy i czereśni, które wcześniej przez jakiś czas leżały sobie w whisky - oto cechy Transfuzji. Drugie z piw to bardzo rześkie i orzeźwiające intensywnie pachnące tropikalnymi owocami American IPA z udziałem słodu pszenicznego, który być może jeszcze dołożył trochę rześkiej kwaskowatości do smaku. Lśnienie to idealne piwo na letnie upały!

W nowym roku Hopkins idzie za ciosem prezentując kolejne dwie pozycje - Hurricane oraz Fixxxer. Do sięgnięcia najpierw po drugie z tych piw przekonała mnie nazwa stylu - o ile Hurricane to American India Pale Ale, czyli styl piwny, który niemal każdy browar ma w swoim portfolio, o tyle Fixxxer to piwo w stylu zdecydowanie mniej oczywistym - Weizenbock IPA. Mamy więc do czynienia z połączeniem trzech różnych stylów, a stoi za tym kombinacja składników - weizen'owe drożdże WB-06, słody charakterystyczne dla Koźlaków (Monachijski, Karmelowy, Melanoidynowy, a oprócz nich jeszcze Pszeniczny) oraz polski chmiel (Magnat, Iunga, Sybilla), ponoć w solidnej dawce. Nie wiem czy będzie równie dobrze jak w przypadku poprzednich piw Hopkinsa, ale na pewno czuję się zaintrygowany.

Parametry Fixxxera to 16,5 BLG ekstraktu, 6,9% zawartości alkoholu oraz goryczka na poziomie 60 IBU. Piwo jest niepasteryzowane i niefiltrowane. A teraz czas przejść wreszcie do konkretów!

Otwieram więc butelkę i... Zacząć od dobrych wiadomości czy od złych? Zawsze w takich sytuacjach prawdziwi twardziele mówią "dawaj te złe!", więc zacznę od złej. Tuż po odkapslowaniu butelki nastąpił tak potężny gushing, jakiego dawno nie doświadczyłem. Piwo i piana w sporej ilości uciekły z butelki, miałem nawet moment zwątpienia, w którym myślałem, że nie zapanuję nad tą erupcją, ale po kilku chwilach piwo się uspokoiło i mogłem zabrać się za... posprzątanie biurka ;) Po wypiciu piwa rzuciłem okiem do internetu (że też nie zrobiłem tego wcześniej, byłbym lepiej przygotowany na różne ewentualności) i okazało się, że nie tylko w moim egzemplarzu był problem z gushingiem. Przypomniałem sobie wtedy, że Lśnienie też było trochę (zdecydowanie mniej niż Fixxxer) przegazowane, chyba więc jest tu jakiś problem, z którym Browar Hopkins musi się uporać.


Wyobrażam sobie co musiało się dziać w środku butelki przy tak intensywnym wypienieniu się, więc ciężko obiektywnie powiedzieć o wyglądzie piwa. Po przelaniu do szkła było bardzo mętne, gdzieś spotkałem się z określeniem, że jak błoto w kałuży i tak to mniej więcej wyglądało ;) Barwa to coś między ciemnobursztynową, miedzianą i jasnobrązową, a mnie skojarzyła się jeszcze z kolorem cukierków Krówek. Piana obfita, baaardzo obfita... ;) Ale pisanie o wyglądzie w kontekście potężnego gushingu wygląda na ironiczne złośliwości, więc kilka zdań o tym, jak to piwo pachnie i smakuje.

Aromat to cechy typowe dla Hefeweizena - przede wszystkim banan i trochę gumy balonowej. Towarzyszy im lekka nutka opiekana, ale też intensywny aromat drożdżowy, jak zapach świeżego ciasta pszenno-drożdżowego. Oprócz tego jest też nutka jakby herbatnikowa, a w tle chwilami kręci się bardzo delikatny cytrus.

W smaku jest słodko, wyraźnie karmelowo. Znów bardzo wyraźne są guma balonowa i banany, a więc ponownie prym wiodą cechy charakterystyczne dla piw pszenicznych. Goździki też są, choć znacznie mniej i mam wrażenie, że mieszają się z pojawiającą się na finiszu wyraźnie zaznaczoną, choć nieprzesadnie wysoką ziołową goryczką, przyjemną i krótką, stanowiącą dobrą kontrę dla ogólnej słodyczy. Nagazowanie już podczas picia wydaje się być odpowiednie, wciąż dość wysokie, takie w weizenowym typie, ale oczywiście pamiętam, że piwo rozgazowało się podczas gushingu, który wystąpił przy otwieraniu butelki.

Generalnie Fixxxer sam w sobie mi nawet smakował, choć z powodu uciekającej z butelki bardzo dużej ilości piany raczej nie będę miał z nim zbyt dobrych wspomnień. Piwo miało być hybrydą trzech stylów, ale miałem wrażenie, że jest wyraźnie zdominowane przez cechy charakterystyczne dla Weizenów, choć również na to wpływ mogło mieć intensywne wypienienie się na początku, bo na pewno podniósł się wtedy z dna osad drożdżowy, mieszając się z piwem i wnosząc do niego więcej niż zakładano. Paradoksalnie doświadczenia z Fixxxerem nie zniechęciły mnie do Browaru Hopkins, bo tym, co głównie we mnie wzbudziło, jest ciekawość i chęć sprawdzenia jak wypadł Hurricane. Mój kredyt zaufania do Hopkinsa po bardzo udanych dwóch pierwszych piwach okazał się na tyle duży, żeby nie zraziło mnie piwo uciekające z butelki.

7 lutego 2016

Kormoran - Imperium Prunum [recenzja]

Browar Kormoran to ciekawy przypadek. Jest to browar regionalny, ale cieszący się renomą nie mniejszą niż większość browarów rzemieślniczych. Jeśli nie większą. Potwierdzają to jakością swoich piw. Przykładem jest znakomita seria Podróże Kormorana - najczęściej chwalone jest American IPA, ja osobiście szaleję za Rauchbockiem, choć kiedy chcę komuś niewtajemniczonemu w temat kraftu pokazać coś innego od tego co znał do tej pory, proponuję Coffee Stout, tymczasem niedawno srebrny medal w kategorii piw pszenicznych podczas gali Ratebeer Best otrzymał Witbier. Innym przykładem jest Porter Warmiński, który na ostatniej edycji konkursu European Beer Star otrzymał brązowy medal w kategorii Porter Bałtycki. W ubiegłym roku Kormoran nie szalał z ilością premier, ale dwie na pewno zapadły mi w pamięć - świetny Kłos Wielozbożowy oraz odtwarzające zapomniany styl piwny Rosanke. Browar Kormoran nie robi dużo szumu wokół siebie, po prostu robi dobre piwo.


Już jakiś czas temu pojawiła się informacja o tym, że Kormoran przygotowuje nowe piwo, które od samego początku miało potencjał na to, żeby stać w jednym szeregu z wszystkimi wymienionymi wcześniej, a może i być na ich czele. Na 16 stycznia, a więc Święto Porteru Bałtyckiego, zapowiedziano premierę Imperium Prunum, a więc Imperialnego Porteru Bałtyckiego z dodatkiem Suski Sechlońskiej. Zaraz, zaraz... Czego?!


Jeszcze nie tak dawno mało kto wiedział, czym jest Suska Sechlońska, a dzięki Browarowi Kormoran teraz niemal każdy beer geek w Polsce wie to doskonale. Suska Sechlońska jest nie tyle suszona, co wędzona, więc dzięki temu dodatkowi mogliśmy spodziewać się w piwie nut wędzonych. Ale i bez niej parametry piwa zapowiadały coś nieprzeciętnego. Ekstrakt to 26%, a zawartość alkoholu to 11% - mamy więc do czynienia z jednym z najbardziej ekstraktywnych i najmocniejszych piw w Polsce. Istotnym faktem jest też czas leżakowania - około roku - dzięki czemu można było oczekiwać piwa ułożonego, dobrze wyleżakowanego. Jest to często bolączką mocnych piw z polskich browarów kontraktowych, pod tym względem Kormoran (czy też wcześniej Browar Podgórz i jego rok leżakowany Porter 652 m n.p.m.) ma nad nimi przewagę warząc i leżakując piwa "u siebie".

Opakowanie Imperium Prunum to klasa sama w sobie. 
Po pierwsze: tekturowy karton, na którym umieszczona została morska opowieść, może i nieszczególnie wyszukana, ale i tak całkiem udanie wprowadzająca w wyjątkowy klimat. Fajnie, że dodano też sugestię, żeby pić piwo w temperaturze 16-18 stopni.
Po drugie: fenomenalna matowa butelka, jakiej chyba jeszcze w Polsce nie było. Do tego malowana, z czym oczywiście mieliśmy już u nas do czynienia (kooperacyjna "podwodna" seria AleBrowaru), ale i tak robi to wrażenie, choćby dlatego, że butelka jest malowana z przodu złotym kolorem, co każdy widzi, ale i z tyłu czarną farbą, która na tej butelce spodobała mi się jeszcze bardziej.
Po trzecie: zalakowany kapsel. Mówiąc szczerze, mocno mnie to poirytowało, bo trudno jest otworzyć piwo nie ukruszając trochę laku do środka butelki. Na pewno dodaje to całości trochę uroku i dla mnie to jedyna zaleta takiego rozwiązania.

Po uporaniu się z zalakowanym kapslem z radością przelałem piwo do szkła. Z radością, bo czarna smolista barwa i konsystencja wywołały uśmiech uznania na mojej twarzy. Beżowa piana utworzyła średnio obfitą warstwę i dosyć szybko zaczęła opadać, po chwili pozostawiła po sobie tylko kożuszek na powierzchni i trochę śladów na ściankach.

W aromacie przede wszystkim uderza moc gorzkiej czekolady, nuta trufli, pralin czekoladowym z likierowym nadzieniem, dosłownie muśnięcie po nozdrzach nutą szlachetnego alkoholu, a temu wszystkiemu towarzyszy subtelna i specyficzna dymna wędzonka. Odniosłem wrażenie, że wędzonka stawała się coraz bardziej wyraźna w miarę przyzwyczajania się nosa do zapachu (a w ogóle najintensywniejsza była, kiedy jakąś godzinę po wypiciu piwa zaciągnąłem się zapachem z opróżnionego już szkła - to dopiero była perfekcyjna wędzonka!).

Prawdziwa klasa Imperium Prunum ujawniła się jednak dopiero po wzięciu pierwszego łyka. Piwo jest gęste i niezwykle gładkie, kremowe, oleiste, oblepiające podniebienie, bardzo nisko wysycone, co tylko podkreśla wszystkie te cechy. Podobnie jak w aromacie jest bardzo czekoladowo, pojawia się nuta truflowa, ale i oczywiście śliwkowa. Na finiszu zaznacza się goryczka o charakterze palonym, ale też w typie goryczy, jaką daje gorzka czekolada. Retronosowo i w posmaku po wzięciu łyka obecna jest subtelna dymność. Generalnie wędzonka ma tutaj dość stonowany, właśnie dymny charakter, ale to bardzo dobrze, bo jako całość kompozycja aromatyczno-smakowa jest wręcz idealna - bogata, złożona, kilkuwymiarowa, a zarazem nie przegięta w żadną ze stron. Nie chce się wierzyć, że piwo ma aż 11% alkoholu, jest on znakomicie ukryty i praktycznie niewyczuwalny, choć po przełknięciu wyraźnie, ale i przyjemnie piecze w przełyk i rozgrzewa, dość szybko też uderza do głowy. O tym, że jest to typowo degustacyjny trunek, decydują raczej parametry, bo pije się go lekko i dość szybko. Trzeba się powstrzymywać, bo wchodzi wyjątkowo łatwo, co może okazać się zdradliwe.


O Imperium Prunum powiedziano i napisano w ostatnich dniach wszystko. I były to same dobre rzeczy, ze złą opinią się jeszcze nie spotkałem. Noty piwa choćby na Ratebeerze również są jednoznaczne - 100/100, a piwo wskoczyło już na pierwsze miejsce wśród wszystkich polskich piw, a także na pierwsze miejsce na świecie wśród wszystkich Porterów Bałtyckich. Ja również Ameryki nie odkrywam i oryginalny nie będę - mamy do czynienia z genialnym piwem! Butelka kosztowała 22 zł i każdą z tych złotówek uważam za dobrze wydaną. Rok 2016 tradycyjnie zakończy się różnego rodzaju rankingami, podsumowaniami, konkursami na piwo roku, a Browar Kormoran już na początku roku zawiesza poprzeczkę bardzo wysoko. 

3 lutego 2016

10 najlepszych piw 2015 roku

Zacznę od podkreślenia, że nie będzie to żadna obiektywna klasyfikacja, a jedynie lista dziesięciu piw, które mi osobiście najbardziej smakowały, na której to liście umieściłem tylko te piwa, których dane mi było próbować. Z góry uprzedzam więc pytania - Samca Alfa z Artezana (w niemal zgodnej opinii większości osób zajmujących się piwem w Polsce było to najlepsze piwo 2015 roku, a być może i najlepsze polskie piwo w ogóle) nie ma na tej liście, a to dlatego, że nie znalazłem się w gronie szczęśliwców, którym udało się po to piwo sięgnąć. Cóż, życie bywa brutalne ;)



Lista wszystkich nowych piw, jakie pojawiły się w 2015 roku jest... nie do ogarnięcia! Nawet jeśli chciałbym posiłkować się wyliczeniami innych, każde z nich przedstawia inną ilość premier. Docent z PolskieMinibrowary.pl wyliczył, że pojawiło się 1001 nowych piw (tylko w nurcie piwowarstwa rzemieślniczego, nie licząc propozycji koncernowych), licznik premier na blogu Kilka Słów O Piwie zatrzymał się na liczbie 1075, a w znakomitym statystycznym podsumowaniu tradycyjnie opublikowanym na blogu Piwna Zwrotnica pada liczba 1164 nowych piw! Ja na ten moment spośród premierowych piw minionego roku spróbowałem "zaledwie" 274 pozycji, czyli mniej więcej 1/4 wszystkich premier 2015 i wcale nie uważam, żeby to był zły wynik. Bez wątpienia wraz z upływem czasu będę zaliczał kolejne piwa, po które wcześniej nie miałem okazji sięgnąć. W każdym razie nie wydaje mi się, aby ktokolwiek był w stanie spróbować wszystkich ubiegłorocznych premier. Dlatego też trudnym zadaniem jest sporządzenie jakiejś obiektywnej klasyfikacji. Ostatecznie ten tekst jest więc po prostu listą dziesięciu piw, które mnie najbardziej smakowały, nie jest nawet żadną klasyfikacją, bo nie wskazuję tu żadnej kolejności, która jest zupełnie przypadkowa.

Kingpin - Turbo Geezer (Double Irish Espresso Stout)

Pierwszy raz piłem to piwo krótko po premierze i od razu zrobiło na mnie wrażenie. Kilka dni temu miałem okazję sięgnąć po nie ponownie. Z Wysp przyleciał na tydzień dawno nie widziany kumpel, a ja chciałem pokazać mu różnorodność i wysoką jakość świata piw rzemieślniczych, więc kupiłem na tę okazję zestaw kilku sprawdzonych pozycji. Turbo Geezer wciąż zaskakuje głębią i pełnią (w sumie to nie zaskakuje, w końcu to jest 19,1 BLG ekstraktu - niektórzy nawet słabsze sprzedawali jako RISy), zachwyca nieprzeniknioną czernią oraz mocą kawy, wanilii, czekolady, akcentami palonymi i torfowymi, nutami płatków dębowych whisky. Alkohol ukryty bardzo dobrze sprawia, że piwo pije się bardzo lekko. Na wersje leżakowane w beczkach po bourbonie (jedna z nich z malinami), które Browar Kingpin przygotował z okazji swoich pierwszych urodzin, nie załapałem się. Nie wątpię, że gdybym ich spróbował, przebojem wdarłyby się na tę listę.

Solipiwko - Black Bicz (Imperial Black IPA)

Wojtek Solipiwko nie przystępuje do wyścigu o jak największą ilość premier i nowe piwa wypuszcza stosunkowo rzadko, choć wciąż systematycznie. Zdecydowanie stawia nie na ilość, a na jakość. Ubiegłoroczne 1978 (Rauchbock) oraz Czarna Pitch (Black IPA) były bardzo dobre, ale mnie najbardziej urzekło piwo Black Bicz. Ekstrakt konkret - 19,1 BLG - a co za tym idzie duża pełnia i treściwość, piwo jest gęste i oleiste. A aromacie przede wszystkim nuty żywiczne, iglaste, trochę trawiaste, w tle pojawiają się cytrusy. Pod intensywną chmielowością jest oczywiście warstwa słodowa, w której nie ma wyraźnych akcentów palonych, raczej lekko prażone i trochę czekolady. Modelowe podejście do Black IPA - i to w w wersji imperialnej. Grejpfrutowo-żywiczna goryczka na finiszu pozostawia przyjemny posmak zachęcający do sięgania po kolejne łyki. Alkohol w smaku i aromacie świetnie ukryty. Liczę na to, że imperialna wersja Sweet Nygusa (Milk Stout), która ukaże się niebawem, będzie równie dobra.

Podgórz - 652 m n.p.m. (Porter Bałtycki)

Łukasz Jajecznica dysponuje w browarze zaledwie trzema tankami leżakowymi, a jednak z jednym z nich przez cały rok leżakował ten Porter. Otrzymaliśmy piwo warte swojej ceny (za butelkę dałem 18 zł), rzeczywiście porządnie wyleżakowane, dobrze ułożone, przy tym bardzo wyraziste. W aromacie moc czekolady i wyraźne skojarzenie ze śliwką oraz wiśnią w deserowej czekoladzie. W smaku skojarzenie z pralinami z likierowym nadzieniem i truflami oraz nutka szlachetnego, przyjemnie rozgrzewającego przełyk alkoholu. Choć piwo ma "czarny charakter", brak tu paloności, zdecydowanie dominuje czekolada. 20 BLG ekstraktu robi swoje - piwo jest gęste i treściwe, a niskie wysycenie nadaje mu gładkości. Bez wątpienia czołówka polskich Porterów Bałtyckich.

Browar Na Jurze - Jurajskie Porter Bałtycki (Porter Bałtycki)

Zawierciański browar ma za sobą całkiem dobry rok. Zaskoczył przede wszystkim serią udanych piw kwaśnych (OwocoweLove Czarne, Cherry Lady, Kwas Pruski), ale mi osobiście najbardziej przypadł do gustu ich Porter Bałtycki. Słyszałem, że ponoć niektóre warki wyszły lepiej, inne gorzej, natomiast ja mogę oceniać tylko po piwie, na które trafiłem, a trafiłem bardzo dobrze. Na ciemnobrunatnym, niemal czarnym piwie pojawiła się obfita warstwa zbitej, puszystej piany w kolorze kawy z mlekiem. W aromacie dominującej gorzkiej czekoladzie towarzyszy delikatna paloność, a momentami w tle przebiega nuta śliwkowa. W smaku bardzo dobrze współgrają ze sobą "ciemne" nuty - deserowa czekolada, trochę kawy, lekka paloność, a do tego ta sama śliwka, która była obecna w aromacie. Goryczka jest niewysoka, pochodząca od paloności, a piwo pozostawia raczej słodki, czekoladowy posmak oblepiający podniebienie. Piwo jest treściwe, gęste, oleiste i nic w tym dziwnego, w końcu ekstrakt to aż 22 BLG.

AleBrowar - Hard Bride (American Barley Wine)

Najlepsza z alebrowarowych premier ubiegłego roku. Można było sporo się nasłuchać i naczytać uwag krytycznych, głównie wymierzonych w balans przesunięty mocno na intensywne chmielenie aniżeli w stronę słodową. Niewątpliwie jest to prawdą, ale to nie zmienia faktu, że to bardzo dobre piwo. Ciemnobursztynowa barwa i lekka opalizacja, obfita piana w kolorze bieli przybrudzonej jasnopomarańczowym nalotem. Niewątpliwie "amerykański" aromat - owocowo, cytrusowo, tropikalnie. Wyraźna, choć jednak pozostająca na drugim planie, trochę karmelowa słodowość. W smaku pewna cytrusowa kwaskowatość, ale i owocowa słodycz, skontrowane są wysoką, intensywną, ale nie zalegającą, grejpfrutową goryczką. Piwo ma 24 BLG i czuć jego treściwość, pomaga w tym niskie wysycenie. Alkohol na poziomie 10% jest znakomicie zakamuflowany, jego rozgrzewające działanie czuć dopiero w przełyku.

Birbant - ABW (American Barley Wine)

Również Browar Birbant zaproponował Barley Wine z akcentem na intensywne chmielenie "po amerykańsku". W aromacie uderza w nos moc cytrusów i owoców tropikalnych, a podbudowa słodowa jest wyczuwalna, choć pozostaje z tyłu. Wraz z ogrzewaniem się piwa ten balans nieco się wyrównuje. W smaku jest owocowo, cytrusowo, trochę słodko, trochę kwaskowato. Szybko zwraca na siebie wyraźna goryczka o profilu grejpfrutowym, choć po na samym finiszu do tego grejpfruta jakby dołączała nutka łodygowa, ale nie można powiedzieć, żeby w jakiś sposób zalegała w ustach. Zaskakująco dobrze ukryty jest alkohol. Z ABW nie ma żartów - z 24,5 BLG ekstraktu wyszło 10,5% zawartości alkoholu, który jest praktycznie niewyczuwalny. Bardzo dobrze, że nagazowanie jest niskie, co jakby sugeruje bardziej degustacyjny charakter piwa, bo gdyby wysycenie było wyższe, to byłby to ekstremalnie pijalny napój. A i bez tego ABW wchodzi do głowy niepostrzeżenie.

Birbant - P.I.S. & Love (Peated Imperial Stout)

Piwo, które miało premierę razem z ABW. Jak wiadomo, piwa z udziałem słodu wędzonego cieszą się u nas sporym zainteresowaniem, bez problemu znajdują zwolenników, więc również wędzony RIS musiał się pojawić. W tym przypadku - wędzony torfem. Już w aromacie mamy wyraźne uderzenie tej torfowej wędzonki, ale absolutnie nie na jakimś ekstremalnym poziomie. Oprócz tego dużo deserowej czekolady, nutka śliwkowa, trochę trufli. Lekko muska w nos nuta alkoholu, ale raczej szlachetna, w każdym razie nie przeszkadzająca. W smaku znajdujemy przede wszystkim intensywną paloność, wyraźną nutę pralin z gorzkiej czekolady z likierowym nadzieniem, trufli, suszonej śliwki, muśnięcie kawowej kwaskowatości. Goryczka o profilu ziołowo-palonym jest wyraźna, ale pewnie nieco tonowana przez 24,5 BLG ekstraktu. Piwo jest gęste, oleiste i gładkie, nisko nagazowane. Alkohol wyczuwalny głównie w postaci rozgrzewania w przełyku, w smaku dobrze przykryty. Jeśli o coś miałbym się czepiać, to wolałbym więcej torfu.

Bednary - Saint Satanislav (Russian Imperial Stout)

Browar Bednary w minionym roku przyzwyczaił do wysokiego poziomu swoich Stoutów. Czarny Karzeł, Kostamera, Sweet Boy, Osteroida, Stoutopia - żadne z tych piw nie zawiodło. Można powiedzieć, że Stout - niezależnie od wersji - to specjalność zakładu w Bednarach. Czy tak samo dobrze wypadła wersja imperialna? A jakże! W kooperacji z poznańską Centralą Piwną powstał bardzo dobry RIS. Już wygląd jest bardzo ładny - barwa to nieprzenikniona czerń, zachwyca gęsta kremowa piana w kolorze kawy z mlekiem. W aromacie przede wszystkim czekolada i wyczuwalna, choć nie narzucająca się i subtelna torfowa wędzonka, skryta za nimi jest nuta palona, a w tle pewna nutka likierowa, jakby śliwkowo-winna. Alkohol niewyczuwalny. W smaku jeszcze więcej czekolady, jeszcze wyraźniejsza śliwka, jeszcze ostrzejsza paloność, która dodatkowo wyraźnie zaznacza się w goryczce. Jest słodko, pojawiają się takie skojarzenia jak płynna czekolada, praliny czekoladowe czy trufle. Torfowa wędzonka obecna, choć wciąż raczej subtelna, ale taka kompozycja bardzo dobrze się sprawdza. Alkohol wciąż nieźle ukryty, choć wyraźnie rozgrzewa w przełyk. Niskie nagazowanie dodaje piwu przyjemnej gładkości.


Kraftwerk & Wąsosz - This Is Kraft, Bitch! (Schwarzbier)

Najlżejsze piwo w tym zestawieniu, bo zaledwie 13 BLG. Po Schwarzbierze można spodziewać się nudy, ale interpretacja działających w kooperacji Wąsosza i Kraftwerku na szczęście jest odpowiednio podkręcona. Ciemne słody, torfowa wędzonka, płatki dębowe z beczki po koniaku, amerykańskie chmiele - to wszystko miało sprawić, że nie będzie to zwykły ciemny lager, i sprawdziło się dość dobrze. Aromatem byłem trochę zawiedziony, bo wędzoność, za którą się przepadam, była ledwo wyczuwalna, natomiast wyraźnie zaakcentowane były motywy pochodzące od płatków dębowych i sosnowa nuta od chmielu. W smaku za to pierwszorzędnie - typowe dla torfowej wędzonki przepalone kable były obecne, ale nie zdominowały piwa. Na finiszu wyraźnie zaznaczona iglasto-żywiczna goryczka, a w ustach popiołowy i ziemisty posmak. Kraftwerk jest często krytykowany za nierówny poziom i ja się z tym zgadzam. O ile jednak seria militarna to dla mnie zawód i chyba nie zapadło mi w pamięć żadne z tych piw, o tyle zwłaszcza piwa z udziałem słodu wędzonego (oprócz tego były jeszcze np. Rauch Alt oraz uwarzony we współpracy z Browarem Reden Zabobon) wychodzą im naprawdę solidnie.

AleBrowar & Σολο - Saint No More 2015 (Black Double Rye IPA)

Pod koniec roku pojawiło się na rynku sporo piw określanych mianem świątecznych. Niektóre były bardziej udane, niektóre mniej, natomiast zdecydowanie najlepiej wypadła najnowsza edycja Saint No More z AleBrowaru (w kooperacji z Kjetilem Jikiunem, który opuścił szeregi Nøgne Ø i rozpoczął swój nowy projekt Σολο). Już wygląd zapowiadał bardzo dobrą rzecz - na niemal czarnym nieprzejrzystym piwie utworzyła się obfita, gęsta, puszysta i trwała warstwa beżowej piany. W aromacie trochę czekolady, delikatna nutka palona, akcenty żywiczne i sosnowe, a na dalszym planie kręcił się jakiś cytrus. Słód żytni zrobił swoje - piwo w ustach jest gładkie, wręcz kremowe, a to wrażenie jest dobrze podbijane przez niskie wysycenie. W smaku pojawia się lekka cytrusowa kwaskowatość oraz nutki żywiczne i sosnowe. Na finiszu wyraźnie zaznaczona jest wysoka, choć szybko znikająca, goryczka o profilu głównie grejpfrutowym z nutą żywiczną i domieszką paloności. Alkohol (8,7% przy 20 BLG ekstraktu początkowego) w smaku niewyczuwalny, natomiast czuć jego rozgrzewające działanie w przełyku.

I tak by to w skrócie wyglądało... Tekst ukazuje się dopiero na początku lutego, bo na samym początku roku stwierdziłem, że poczekam jeszcze przez cały styczeń, aby dać szansę wpadnięcia w moje ręce niektórym piwom, po które nie udało mi się wcześniej sięgnąć. Ostatnim piwem, które wskoczyło do mojego prywatnego top-10, okazało się tegoroczne Saint No More przypieczętowując tym samym udany rok w wykonaniu AleBrowaru. Cała powyższa lista jest "elastyczna", brałem pod uwagę pewnie jeszcze z kilkanaście innych piw i jakby któreś z nich wskoczyło do tej dziesiątki, to nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Starałem się jednak wybrać te pozycje, które najmocniej zapisały się w mojej pamięci.