29 stycznia 2016

Piwoteka - Porter Bałucki [recenzja]

16 stycznia obchodziliśmy Święto Porteru Bałtyckiego, stylu piwnego, który jest określany jako piwowarski skarb Polski. Nieprzypadkowo nasze rodzime Portery Bałtyckie często zdobywają liczne medale na różnych konkursach, czego przykład mieliśmy na ubiegłorocznej edycji European Beer Star, kiedy to złoty medal w tej kategorii otrzymał Porter z Browaru Okocim, a Browar Kormoran za swój Porter Warmiński zgarnął brąz. Nieprzypadkowo również w czołówce klasyfikacji Porterów Bałtyckich na Ratebeerze gęsto jest od naszych reprezentantów (na ten moment w najlepszej siódemce są aż cztery piwa z Polski).

Święto Porteru Bałtyckiego to inicjatywa Marcina Chmielarza, popularnego Masona, człowieka-instytucji znanego z zamiłowania do Porterów (w tym Bałtyckich), a do niedawna realizującego swoje piwowarskie receptury w Browarze Piwoteka. Do niedawna, bo w ostatnim czasie zdecydował się skupić na pracy w warszawskim multitapie Jabeerwocky, warzenie piw dla Piwoteki pozostawiając innym. Współpraca ta kończy się jednak mocnym akcentem, nieprzypadkowo zwieńczona została przez uwarzenie właśnie Porteru Bałtyckiego.


Na początku pojawiła się jednak pewna wątpliwość. Okazało się, że Porter Bałucki to nie do końca Porter Bałtycki, bo do fermentacji wykorzystano drożdże górnej fermentacji S-04, a nie dolnej, jak byłoby zgodnie z prawidłami sztuki. Sam Mason w jednym z wywiadów bagatelizował rodzaj użytych drożdży, podkreślając, że ten styl charakteryzuje się na tyle wyrazistymi cechami słodowymi dającymi na tyle złożone, bogate i intensywne doznania, że wpływ drożdży na ogólny charakter piwa jest niewielki. Jest w tym sporo racji, choć na pewno użycie drożdży górnej fermentacji otworzyło furtkę do narzekań osobom szukającym dziury w całym. Najlepiej jednak piwo po prostu sprawdzić, aby samemu wyrobić sobie zdanie.

Uznałem, że najlepszym rozwiązaniem jest zabrać Porter Bałtycki... nad Bałtyk, bo taka okazja się właśnie nadarzyła, gdyż wraz z dziewczyną planowaliśmy właśnie kilkudniowy wyjazd do Kołobrzegu. Może z Porterem Bałuckim należało pojechać na łódzkie Bałuty, my jednak zabraliśmy go nad piękne polskie morze. Bo czy patrząc na powyższe zdjęcie z Bałtykiem tle człowiek zastanawia się jeszcze nad drożdżami? :)

Opakowanie piwa to oczywiście standard dla Piwoteki, czyli bardzo charakterystyczna etykieta z konturem - tym razem jest nim mapa Łodzi - w obrębie którego wpisana została nazwa wraz z krótką nomen omen "morską opowieścią" przedstawiającą kilka faktów na temat dzielnicy Bałuty. Metryczka ze składem i innymi informacjami o piwie jak zwykle jest przejrzysta - najistotniejsze wydają się parametry, mianowicie 18,5% ekstraktu, 8% alkoholu oraz goryczka na poziomie 42 IBU, zainteresowanie wzbudzają też płatki dębowe sherry w składzie.

Zdjęcia na plaży wyglądają jakoś tak uroczo, ale zdecydowaliśmy się spróbować piwa dopiero po powrocie ze spaceru w nadziei, że odpowiednio nas rozgrzeje. Po przelaniu do szkła (wybitnie niedegustacyjnego) ukazało się nam piwo o ciemnobrązowej barwie z wyraźnymi ciemnomiedzianymi przebłyskami widocznymi pod światło. Dodam, że światło świec ;) Warstwa beżowej piany utworzyła się raczej skromna, przy nalewaniu robiła trochę szumu i dość szybko znikła pozostawiając po sobie tylko cienki kożuszek na powierzchni i pierścień przy brzegach.


W aromacie mamy sporo gorzkiej czekolady, delikatną, a wręcz śladową, paloność, nutę śliwkową, ale też lekką nutkę winną, na którą pewnie wpływa wykorzystanie płatków dębowych sherry oraz wyczuwalny alkohol, który bynajmniej nie przeszkadza, nie drażni, a przyjmuje charakter jakby właśnie nieco winny. Dużo gorzkiej czekolady jest obecne również w smaku, pojawia się tutaj też odrobina kawy i trochę śliwki w deserowej czekoladzie. Alkohol w smaku jest dobrze ukryty, choć czuć wyraźne pieczenie w podniebienie. Goryczka na finiszu, choć umiarkowana, to jednak wyraźnie zaznaczona, przybierająca głównie charakter palony z nutką ziołową. Wysycenie jest drobne, przez co piwo bardzo subtelnie musuje w ustach, ale gdyby nagazowanie było odrobinę mniej intensywne, to dodałoby to piwu gładkości. Porter Bałucki ma wytrawny charakter i jest jak na swój ekstrakt  trochę (ale nie przesadnie) wodnisty, choć wcale mi to nie przeszkadzało. Górna fermentacja? Bez żartów, wpływ drożdży na to piwo jest znikomy i można śmiało porównywać je z Porterami Bałtyckimi, choć wiadomo, że ortodoks powie "nie i już"...

Owocna w wiele ciekawych - niektórych klasycznych, a niektórych zaskakujących i dość "odjechanych" - pomysłów współpraca Marcina Chmielarza z Browarem Piwoteka kończy się udanym piwem, jakim jest Porter Bałucki. To piwo nie będzie rywalizować o pierwsze miejsca w rankingach, zwłaszcza w kraju, w którym świetne Portery Bałtyckie są na porządku dziennym, ale też nie jest piwem, którego należałoby się wstydzić. Piwoteka obchodzi tegoroczne Święto Porteru Bałtyckiego z należytym rozmachem.

22 stycznia 2016

Marynka, Iunga, Puławski - Browar Perun prezentuje polski chmiel

Amerykański chmiel jest niemalże synonimem piwnej rewolucji i wiąże się z nią nieodłącznie. Cascade, Simcoe, Citra, Mosaic, Centennial, Amarillo - jednym tchem można wymieniać najpopularniejsze odmiany zielonej roślinki, bez której nasz ulubiony napój nie smakowałby i nie pachniał tak samo. Z drugiej strony wartością piwnej rewolucji jest też uświadomienie sobie, jak wielkie bogactwo i różnorodność może oferować piwo. Bogactwo i różnorodność smaków, aromatów, tradycji piwowarskich i stylów piwa pochodzących z wielu stron świata, między innymi z Polski. Polacy nie gęsi i również swój chmiel mają!


Browar Perun wypuścił niedawno na rynek serię piw zatytułowaną Dziedzictwo, a jej cechą charakterystyczną jest właśnie użycie wyłącznie polskich chmieli. Najpierw dobrze znane (i lubiane?) Marynka i Iunga, a następnie zupełnie nowy Puławski zostały kolejno wykorzystane do przygotowania single hop'ów na bazie stylu Pale Ale. Początkowo byłem odrobinę sceptyczny, bo wydawało mi się, że polski chmiel nie jest w stanie zaprezentować takich walorów jak jego kuzyni zza oceanu. Ciekawość jednak zwyciężyła i zdecydowałem się sprawdzić, co Adam Czogalla, piwowar Peruna, wycisnął z rodzimych chmieli.

Na początku sięgnąłem po wersję chmieloną Marynką, zarówno w postaci granulatu, jak i świeżymi szyszkami. Piwo ma barwę złotą, co najwyżej jasnobursztynową, i jest przejrzyste, niemal całkowicie klarowne. Na powierzchni tworzy się ładna, biała piana, zbudowana z drobnych pęcherzyków, dość trwała i po opadnięciu oblepiająca ścianki szkła. W aromacie dominuje karmelowa słodycz, ale nie jest ona ciężka i mdła, a całkiem przyjemna. Jej dopełnieniem są subtelne nuty ziołowe i korzenne. Te ostatnie przeważają w smaku, miałem nawet lekkie skojarzenie z imbirem. W tle pojawia się również delikatny cytrus, który towarzyszy nam jeszcze przez chwilę w posmaku. Na finiszu wyraźnie zaznaczona jest goryczka o profilu oczywiście korzennym, jest krótka i nie zalegająca w ustach, przy czym na tyle wyrazista, że skłania do sięgania po kolejne łyki. Single hop na Marynce jest smacznym piwem. Pewnie lepszym niż się spodziewałem. Poczułem się zachęcony do sięgnięcia po kolejne.

Single hop z wykorzystaniem chmielu Iunga wizualnie wygląda podobnie. Barwa złota, piwo jest klarowne, a biała piana dość obfita, drobnopęcherzykowa, pozostawiająca ładne ślady zdobienia na szkle. W aromacie wyczuwam słodką nutkę kwiatową, trochę ziołową i subtelny cytrus. Jest też trochę karmelu, który nie od razu, ale po pewnym czasie robi się trochę mdły i nieco przeszkadzający. W smaku pojawia się nieznaczna cytrusowa kwaskowatość, ale i tak jest raczej słodko. Pojawia się przyjemna, wyraźnie zaznaczona, choć niewysoka goryczka, która ma profil raczej ziołowy, łodygowy, nieco cierpka, przy czym szybko znikająca, nie zalegająca w ustach, zachęcająca do sięgnięcia po kolejne łyki. Na przyjemne odczucie w ustach dobrze wpływa odpowiednio niskie wysycenie. Szczerze mówiąc Marynka podeszła mi bardziej, mam wrażenie, że o ile w obu piwach wyczuwalna była nuta karmelowa, to w Iundze była ona odrobinę przeszkadzająca. Niemniej wrażenie ogólne wciąż pozytywne.

Marynka i Iunga należą od lat do najpopularniejszych polskich chmieli i jesteśmy przyzwyczajeni do ich powszechnego stosowania w piwach zwłaszcza polskich browarów. Inaczej sprawa ma się z kolejnym chmielem, po który sięgnął Browar Perun - zupełnie nowym i nieznanym Puławskim. Spośród wszystkich piw z tej serii chyba właśnie to wzbudziło największe zainteresowanie właśnie z uwagi na pojawienie się nowej pozycji w katalogu polskiego chmielarstwa. Wystąpiła zresztą pewna nieścisłość w tej kwestii, bowiem początkowo mówiono, że Puławski jest uprawianym dawniej chmielem, który wskrzeszono, odrestaurowano - zresztą nawet sam Perun na etykiecie piwa wspominał o "zapomnianym polskim chmielu Puławskim" - później jednak zostało to zdementowane i obecnie oficjalne stanowisko jest takie, iż Puławski jest zupełnie nowym polskim chmielem. Tak czy inaczej sprawdzam!

Barwa podobnie jak w dwóch wcześniejszych piwach jest na granicy między ciemnozłotą a jasnobursztynową, a piwo jest klarowne. Biała piana jest średnio obfita, ma niejednolitą budowę i szybko staje się poszarpana. A aromacie pojawia się nuta ziołowo-korzenna, a towarzyszy jej wyraźna karmelowa słodycz, która na szczęście nie staje się mdła. Te same motywy korzenno-ziołowe są obecne w smaku, ale też lekka nuta przyprawowa, trochę pikantna. Na finiszu wjeżdża wyraźna, choć nieszczególnie wysoka goryczka, która również - jak ogólny charakter piwa - ma cechy korzenne i ziołowe. Towarzyszy jej delikatne pieczenie w podniebienie i raczej pochodzi od lekko pikantnej przyprawowości. Nagazowanie jest może tylko odrobinę wyższe od niskiego. Piwo smaczne, nieźle pijalne, choć największą jego zaletą jest po prostu pokazanie możliwości nowego chmielu. Samo w sobie nie zrobiło na mnie wrażenia na tyle dobrego, żebym miał ochotę do niego wracać.

Najlepsze wrażenie z tych trzech piw zrobiła na mnie poczciwa Marynka. Miałem wrażenie, że właśnie w tym piwie wszystko najlepiej współgra ze sobą, jeśli chodzi o cechy chmielu, ale i ogólny balans między warstwą chmielową i słodową jest najbardziej płynny. Może być też tak, że choć każde z piw było trochę inne, to jednak te chmiele nie różnią się od siebie w jakiś drastyczny sposób i generalnie cechy mają podobne, i z tego powodu Marynka wypadła najlepiej, bo po prostu wypiłem ją jako pierwszą. Kolejne, po które sięgałem, może trochę za mało się różniły, przez co wrażenie robiły już mniejsze. Chmiel Puławski? Generalnie zaprezentował się korzystnie, choć samo piwo co najwyżej solidne. Pomysł na serię single hopów prezentujących walory polskich chmieli jest bardzo dobry, aż dziw, że nikt nie wpadł na to wcześniej. Szlak przypadło przetrzeć Browarowi Perun i naprawdę wyszło to dobrze. Cytrusy, tropiki, żywica, grejpfrutowa goryczka - tego tutaj nie znajdziemy, więc jeżeli ktoś jest zakręcony wyłącznie na punkcie amerykańskich chmieli, to może być rozczarowany. Natomiast dla chętnych odkrywania pewnych subtelności, może trochę mniej oczywistych i odbiegających od standardów piwnej rewolucji, której symbolem jest styl American IPA, zdecydowanie polecam całą serię.

17 stycznia 2016

Artezan / AleBrowar - Ale Cocones [recenzja]

Artezan i AleBrowar warzą dobre piwo nie od dziś - przecież to jedni z pionierów piwnej rewolucji w Polsce. Poniżej określonego - wysokiego! - poziomu nie schodzą, więc po ich piwa można sięgać w ciemno. W minionym roku Artezan zaprezentował światu Samca Alfa (RIS leżakowany w beczce po bourbonie), który przebojem wskoczył na pierwsze miejsce we wszystkich możliwych rankingach i podsumowaniach zyskując sobie miano najlepszego polskiego piwa, nie tylko 2015 roku. A ja, nieszczęsny, choćby na buteleczkę Samca Alfa się nie załapałem... Miałem za to okazję próbować świetnych zeszłorocznych piw w wykonaniu AleBrowaru, wśród których wyróżniłbym Hard Bride (American Barley Wine) i najnowszą edycję piwa z tradycyjnej świątecznej serii Saint No More (Double Rye Black IPA).

Piwem, które bez wątpienia zapadło mi w pamięć w natłoku zeszłorocznych premier, był również So Far, So Dark - Robust Porter z lukrecją i kawą - kooperacja AleBrowaru i Artezana. Tamto piwo uwarzone zostało w Gościszewie, a więc w browarze, w którym na co dzień swoje piwa warzy AleBrowar pełniący w przypadku tej współpracy honory gospodarza. Rok później dostajemy w swoje ręce efekt ponownej współpracy tych dwóch browarów, tym razem jednak Artezan zaprosił AleBrowar do siebie, do Błonia. Ale Cocones to Double IPA z płatkami kokosowymi - to już brzmi ciekawie! Będąc przekonany o tym, że Artezan i AleBrowar w deblu nie mają sobie równych, bez wahania postanowiłem uczynić to piwo pierwszą premierą 2016, po którą sięgam.

Na etykiecie mamy gościa wspinającego się po palmie i sięgającego ręką po dorodnego kokosa, a kilka metrów niżej ślicznotkę w skąpym bikini wpatrzoną w niego i jego "cojones". No bo przecież trzeba mieć "cojones", żeby tak bez strachu hasać na wysokościach, no nie? Obrazek i postacie na nim nieodparcie kojarzą mi się z niegdyś popularną serią przygodowych gier komputerowych Leisure Suit Larry. Ktoś jeszcze ma takie skojarzenia? :)

Cyferki, cyferki! Bo to one nas teraz bardziej interesują! Ale Cocones ma 18% ekstraktu i 8% zawartości alkoholu. IBU? Ponad 100! Największe zainteresowanie budzą oczywiście płatki kokosowe, ale piwo jest również nachmielone (domyślam się, że solidnie) amerykańskimi odmianami chmielu (Citra, Centennial, Mosaic, Warrior i Chinook), a więc powinno być mocno aromatycznie. "Wypij, póki świeże!" - takie zalecenie znajdujemy na etykiecie, a więc bez zwłoki chwytam za otwieracz!

Ale Cocones jest jasnozłote, przejrzyste, choć wyraźnie zmętnione. Biała piana jest umiarkowanie obfita, po opadnięciu pozostawia cienką warstwę na powierzchni i skromne zdobienia na ściankach. Aromat zdominowany jest przez chmiele. Przede wszystkim dużo owoców tropikalnych i trochę cytrusów. Warstwie chmielowej cały czas towarzyszy podbudowa słodowa pozostająca lekko w tyle. Generalnie jest owocowo i słodko. Kokos? Szczerze mówiąc nie wyczuwam. Może jakiś ślad, ale będący na granicy autosugestii. Podobnie jest zresztą w smaku - owoce tropikalne obecne, kokos nie bardzo. Od razu zwraca uwagę solidna goryczka, rzeczywiście IBU określone na poziomie ponad 100 nie jest na wyrost. Goryczka przede wszystkim żywiczna z motywami grejpfruta, ale na samym finiszu dołącza jeszcze delikatna nutka jakby piołunowa, która może odrobinę zalega na podniebieniu. Wysycenie jest bardzo niskie, wręcz znikome. Piwo w ustach jest gładkie, gęste i lepkie, niektórym polskim Barley Wine'om brakuje takiej treściwości. Alkohol jest właściwie niewyczuwalny, jedynie wyraźnie rozgrzewa w przełyku.

Owoc współpracy Artezana i AleBrowaru to bardzo dobre Double IPA i generalnie bardzo dobre piwo. Tylko że jest to, przynajmniej dla mnie, bardziej owoc tropikalny niż owoc kokosa. Nastawiłem się na to, że nut kokosowych będzie tu sporo, że będą dominowały, a tymczasem nie wyczuwam go prawie wcale. Jeśli już, to na granicy autosugestii - gdybym nie wiedział, że mam w piwie spodziewać się kokosa, to nie wpadłbym na to. Mimo tego dobre piwo pozostaje dobrym piwem, a mi Ale Cocones po prostu smakowało. To pierwsza premiera 2016 roku, po którą sięgam i robi nadzieję na kolejny bardzo dobry rok. Nie tylko w wykonaniu Browaru Artezan i AleBrowaru (zresztą o to jakoś byłem spokojny), ale i polskiego kraftu ogólnie.

7 stycznia 2016

Style piwa: Black IPA

Black IPA to jeden z moich ulubionych piwnych stylów. Jego nazwa jest dość przekorna, bo przecież IPA to skrót od India Pale Ale. Pale, czyli jasny. Black, czyli czarny. Mamy tu więc małą sprzeczność. Niektórzy aby uniknąć tego dysonansu stosują zamiennie nazwę stylu CDA (Cascadian Dark Ale). Ja jednak wolę nazwę Black IPA, przy czym zaznaczam - właśnie Black IPA, a nie Black India Pale Ale :)

Czym wobec tego jest Black IPA? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie sięgam do klasyfikacji stylów piwnych Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych. Czytamy w niej, że styl ten charakteryzuje się mocnym chmieleniem amerykańskimi i generalnie "nowofalowymi" odmianami chmielu, zarówno na aromat, smak jak i goryczkę. Ramy parametrów Black IPA (ekstrakt początkowy 14-18%, zawartość alkoholu 6-7,5%, goryczka 40-80 IBU) są bardzo podobne do IPA, a różnica polega na ciemnej, a czasem wręcz czarnej barwie. W aromacie powinniśmy spodziewać się nut typowych dla amerykańskich chmieli, a więc owoców tropikalnych, cytrusów, nut żywicznych i sosnowych. Nuty "ciemne", a więc czekoladowe czy kawowe mogą być delikatnie zaznaczone, ale nie powinny dominować, z kolei ostra paloność jest zdecydowanie niewskazana. Smak powinien oferować przede wszystkim intensywną chmielową goryczkę ze stanowiącymi dla niej pewien kontrast lekkimi nutami słodowymi (karmel, czekolada, kawa) i możliwie jak najniższą palonością. Finisz powinien być wytrawny. Tu i ówdzie powtarzana jest opinia, że idealne Black IPA to takie, kiedy kosztując piwa z zasłoniętymi oczami po aromacie i smaku mamy wrażenie, że jest to IPA, a później z zaskoczeniem spostrzegamy, że jednak jest czarne. Pewnie nie końca jest to idealna charakterystyka, jednak coś w tym jest.


Najłatwiej jest mówić czy pisać o danym stylu piwa na konkretnych przykładach, dlatego też wybrałem trzy piwa, aby sprawdzić, czy rzeczywiście mamy w nich do czynienia ze wszystkimi cechami charakteryzującymi Black IPA (no dobra, prawdę mówiąc było odwrotnie - najpierw zakupiłem piwa, a potem przyszło mi do głowy, żeby na ich podstawie napisać ten tekst). Reprezentować swój styl będą dziś kolejno: Bajzel z Browaru Hajer, Mrok z Browaru Baba Jaga oraz The Miner z Browaru Brokreacja.

Najpierw sięgam po nowe (a dla mnie w ogóle pierwsze) piwo ze śląskiego Browaru Hajer, a więc Bajzel. Chwilę poświęcam przestudiowaniu cyferek i literek na etykiecie - 15% ekstraktu, 6,5% alkoholu i goryczka na poziomie 65 IBU - a więc parametry bez wyjątku mieszczą się w widełkach, o których mowa była wcześniej. Wśród chmieli zacna amerykańska klasyka, a więc Citra, Chinook, Centennial, Cascade oraz Amarillo, a do tego jeszcze Magnum, zapewne w celu podbicia goryczki.

Odkapslowaniu butelki towarzyszyło lekkie syknięcie, a po przelaniu do szkła na niemal czarnym piwie utworzyła się obfita czapa beżowej piany. Obawiałem się, że nagazowanie może być zbyt wysokie, tak jednak nie było. Zanim jednak wziąłem pierwszego łyka, do nosa dotarły intensywne nuty cytrusów i owoców tropikalnych, generalnie jest słodko, owocowo, "po amerykańsku". W tle przemyka delikatna nutka palona i ślad kawy. W smaku również jest owocowo, cytrusowo, tropikalnie, orzeźwiająco, słodko z lekką nutką cytrusowej kwaskowatości. Na finiszu pojawia się bardzo fajna grejpfrutowa goryczka, dość wyraźnie zaznaczona, ale o nieprzesadzonej mocy, szybko znikająca i zachęcająca do wzięcia kolejnego łyka. Dopiero w posmaku pojawia się ślad paloności. Udane piwo, zdominowane przez intensywne chmielenie, a niewielka ilość ciemnych nut pozostaje w tle, czyli tak jak powinno być.

Dziś nie tylko po raz pierwszy sięgam po piwo Hajera, bo podobna sytuacja ma miejsce w przypadku Browaru Baba Jaga, który proponuje Black IPA o nazwie Mrok. Piwowarem odpowiedzialnym za piwa Baby Jagi jest znany z prowadzenia youtube'owego kanału Browar Gdynia Tomek Schutz. Wracając do piwa należy dodać, że w tym przypadku mamy do czynienia z Black Wheat IPA, ponieważ sporą część zasypu stanowią słody pszeniczne. Oprócz tego z etykiety dowiadujemy się, że Mrok chmielony był Zeusem, Simcoe, Citrą i Amarillo. Parametry również tutaj celnie wpasowują się w ramy stylu - 16,5% ekstraktu, 6,5% alkoholu i 65 IBU goryczki. Od Bajzlu Mrok różni się więc jedynie trochę wyższym ekstraktem. Czy przełoży się to na nieco większą pełnię?

Wizualnie piwo prezentuje się bardzo ładnie, jest niemal czarne, nieprzejrzyste, z dość obfitą warstwą zbudowanej z drobnych pęcherzyków jasnobeżowej piany. Aromat jest trochę za mało intensywny, a przede wszystkim za słabo czuć tu chmielenie, bo jakiś zbłąkany cytrusek zaledwie chwilami pojawia się w tle. Dominuje wyraźna, choć nie ostra, paloność, czuć także pewną nutę zbożową, chlebową, pszenną. Piwo ma przyjemną, gładką, aksamitną fakturę, na co wpływa zapewne użycie słodu pszenicznego, jak i odpowiednio niskie nagazowanie. W smaku dominuje paloność, mocniejsza niż w aromacie. Pojawia się też pewien akcent będący na granicy ziołowości (zwłaszcza na początku tak to odebrałem) i nuty sosnowo-żywicznej, która to mieszanka ma swój punkt kulminacyjny w wyraźnej ziołowo-żywicznej goryczce, która na może zbyt długą chwilkę pozostaje na podniebieniu. W posmaku pozostaje wyraźna palona, kawowa kwaskowatość. Mrok pije się dobrze, jest to smaczne piwo, ale gdybym pił je z zasłoniętymi oczami, to chyba stwierdziłbym, że bliżej mu do Stoutu aniżeli IPA, bo przewagę tutaj mają nuty palone, a motywy pochodzące od chmielu, nie licząc wyrazistej goryczki, są tylko lekko zaznaczone.

Trzecią nowością w zgłębianym dzisiaj stylu jest The Miner zaprezentowany przez słynącą już ze świetnych etykiet Brokreację. Pojawiło się jeszcze minionym roku i było jedną z ostatnich premier 2015 roku. Czarne IPA w wykonaniu Brokreacji ma 16% ekstraktu, 6,7% alkoholu oraz goryczkę na poziomie 80 IBU. Po raz kolejny mamy więc parametry łapiące się do przedziałów typowych dla stylu, choć w porównaniu do dwóch poprzednich pozycji tutaj goryczka podciągnięta została aż do górnej granicy. The Miner odróżnia się także wykorzystaniem słodowego ekstraktu barwiącego Sinamar, co w praktyce powinno piwo odpowiednio podkolorować bez wnoszenia do niego nut palonych w zapachu i smaku. Wrzucone do wywaru chmiele to Warrior, Cascade, Centennial i Equinox - w każdym z trzech degustowanych piw mamy więc inną kombinację chmieli, a żaden z nich nie powtarza się w każdym.

Piwo na pewno nie jest "black", pod światło jest raczej ciemnomiedziane z wyraźnymi wiśniowymi przebłyskami. Jasnobeżowa piana jest dość obfita, zbudowana z drobnych oczek, a kiedy już nieco opadnie, wciąż pozostawia kożuch otulający powierzchnię, a także zdobienia na ściankach szkła. Zapach jest może trochę za mało intensywny, niemniej daje się wyczuć i słodką nutkę owoców tropikalnych, i jakiś cytrus przebiegający w tle, do którego po chwili dołącza delikatna nutka sosnowa. Na plus, że przed szereg nie próbują wyjść nuty ciemne. W smaku mamy lekką cytrusową kwaskowatość, po której wchodzi wyrazista (zarazem nie powiedziałbym, że spośród trzech próbowanych piw jest ona najwyższa, a chyba wręcz przeciwnie) goryczka o profilu głównie grejpfrutowym z motywem ziołowo-sosnowym. Nie ma wątpliwości, że dominują tu chmiele, nie pojawia się w smaku paloność. Ta w śladowych ilościach pokazuje się dopiero w krótkim posmaku pozostającym w ustach. Przyjemnie goryczkowy, wytrawny finisz zachęca do sięgania po kolejne łyki, przez co piwo jest bardzo dobrze pijalne. Jeśli przyjąć zasadę, że Black IPA powinna doznaniami aromatycznymi i smakowymi nieść skojarzenie z jasnym piwem, to The Minerowi do tego najbliżej. Nudy palone, kawowe czy czekoladowe są tu niemal nieobecne. Zapewne na osiągnięcie takiego efektu pozwoliło użycie ekstraktu Sinamar. Spotkałem się kiedyś z zarzutami, że jego dodawanie do piwa jest "niezgodne z duchem kraftu", ja jednak wychodzę z założenia, że skoro ktoś (a konkretnie Weyermann, czyli znany i poważany producent słodów) coś takiego oferuje, to nie ma co wyważać otwartych drzwi i nie ma nic złego w korzystaniu z tego. Osobna kwestia, że chyba odbiło się to na barwie piwa, bo czarne to ono nie jest.

Trzy interpretacje stylu Black IPA, każda nieco inna. Spośród nich Mrok ma balans najmocniej jest przesunięty na paloność, a The Miner przeciwnie - brak paloności. Ten ostatni jednak ewidentnie nie jest "black". Bajzel pod tym względem jest najbardziej wypośrodkowany. Choć żadne z tych nie jest rewelacyjne, to każde okazało się dobre, a ja zostałem utwierdzony w przekonaniu, że Black IPA to jest styl dla mnie.

Kilka innych Black IPA, które polecam: Czarna Pitch z Browaru Solipiwko, Hopus Pokus z Browaru Pinta, Berserker z Browaru Kingpin, Lost Weekend z Browaru Raduga.