6 listopada 2015

To jest kraft, proszę państwa!

Browar Kraftwerk warzył już swoje piwa w kilku różnych miejscach. Browary, które gościły u siebie śląskiego kontraktowca, to świętochłowicki Reden, Jan Olbracht w Piotrkowie Trybunalskim, Minibrowar MajEr w Gliwicach czy też Browar Witnica (akurat jedyne wywodzące się stamtąd piwo Kraftwerku, czyli Panzerfaust, delikatnie mówiąc nie zebrało zbyt pochlebnych recenzji), jednak zdecydowana większość piw uwarzona została w Browarze Wąsosz.

I to właśnie Wąsosz okazał się miejscem warzenia ich najnowszego piwa o jakże uroczej i dźwięcznej nazwie This is kraft, bitch, jednak tym razem współpraca na linii Kraftwerk - Wąsosz jest bardziej kompleksowa, gdyż mamy do czynienia z typową kolaboracją dwóch browarów, które wspólnie opracowują recepturę, są obecne podczas warzenia i wspólnie podpisują się pod swoim produktem. Dobrze się przy tym bawiąc, jak można domniemywać oglądając filmiki, które pojawiły się w sieci przy okazji tej kooperacji.


Muszę się przyznać, że od początku ostrzyłem sobie zęby na to piwo, bo jego charakterystyka była bez wątpienia zachęcająca. Ciemne piwo, słód wędzony torfem, płatki dębowe z beczki po koniaku, chmielenie amerykańskimi chmielami i - co ciekawe - drożdże dolnej fermentacji. Na tym etapie nie miałem dodatkowych pytań! Rasowo kraftowe filmiki również podkręcały atmosferę oczekiwania na efekty tej współpracy.



Pomysł na realizację etykiety również jest ciekawy. Zresztą etykieta istnieje nie tylko sama dla siebie, ale udanie zazębia się w jedną spójną całość z powyższymi filmikami konsekwentnie budując określoną otoczkę wokół piwa. Ciekawe czy czterej panowie z Kraftwerku i Wąsosza marzyli kiedyś o tym, żeby ich sylwetki znalazły się na etykiecie piwa, w każdym razie właśnie stało się to faktem. Etykieta jest charakterystyczna i wyróżniająca się na sklepowej półce, dzięki czemu piwa nie da się pomylić z żadnym innym.



O czym jeszcze, oprócz sympatycznych facjat piwowarów dwóch zaprzyjaźnionych browarów, informuje nas etykieta? Dowiadujemy się z niej, iż mamy do czynienia z "piwem ciemnym dolnej fermentacji w niemieckim stylu Schwarzbier (...) leżakowanym w obecności płatków dębowych po koniaku". Poznajemy także parametry piwa, czyli 13% ekstraktu oraz 5,2% alkoholu, no i oczywiście skład (choć jak zwykle w przypadku piw Kraftwerku nie do końca szczegółowy, tym razem nie dowiadujemy się jakich konkretnie słodów i drożdży użyto, a szkoda) - słody jęczmienne, pszeniczne i wędzone torfem, chmiele Columbus i Chinook, no i drożdże - jak wiemy - dolnej fermentacji.

Oprawa graficzna i otoczka wokół piwa od początku były na bardzo wysokim poziomie, ale nie mogłem się doczekać, aby wreszcie go skosztować. Piwo okazało się może nie całkiem "schwarz", a raczej ciemnobrązowe, ale w szkle wygląda właściwie na niemal czarne, przy tym całkowicie nieprzeniknione, nawet pod światło. Bardzo ładnie prezentuje się piana, która jest obfita, puszysta, zbudowana z drobnych pęcherzyków, trwała i efektownie oblepiająca ścianki. Aromat... trochę mnie zawiódł. Bynajmniej nie tym, że jest nieprzyjemny - wręcz przeciwnie. Czuć tutaj trochę czekolady i lekko zaznaczającą się nutkę pochodząca zapewne od płatków dębowych, delikatnie drewnianą z lekkim akcentem szlachetnego alkoholu. Brak za to wędzonki, na którą szczególnie się nastawiałem. Malkontent powiedziałby, że aromat jest za mało intensywny, choć z drugiej strony można powiedzieć, że jest po prostu subtelny i wyważony. Ja będę trzymał się tej drugiej wersji.
Smak piwa rekompensuje za to uczucie lekkiego rozczarowania aromatem. Przede wszystkim bardzo wyraźna jest tu ewidentnie torfowa wędzoność, która - skubana - dobrze się ukryła w aromacie. Wędzonka nie jest przesadzona, więc nie powinna przerazić kogoś, kto jej nie lubi, a z drugiej strony na tyle wyraźna, aby zadowolić jej zwolenników. Charakterystyczna dla słodu wędzonego torfem nuta przepalonych kabli pojawia się - a jakże - aczkolwiek jest stonowana. Po wędzonce pozostaje w ustach popiołowo-ziemisty posmak. Jej dominacja uzupełniona jest w smaku o akcenty żywiczno-iglaste, które są szczególnie wyraźne w goryczce, niewysokiej, krótkiej i przyjemnej, nie zalegającej, zachęcającej do wzięcia kolejnego łyka, dzięki czemu piwo jest dobrze pijalne. Jest przy tym treściwe, pełne, o gładkiej fakturze, na którą wpływa między innymi odpowiednie nagazowanie, tylko trochę wyższe od niskiego.

Browar Kraftwerk przyzwyczaił do tego, że zwłaszcza piwa z udziałem słodu wędzonego w zasypie należą do ich specjalności. Kilka z nich szczególnie przypadło mi do gustu, choć przy okazji zauważyłem pewną prawidłowość - najbardziej lubię ich wędzonki we współpracy z innymi browarami. Najpierw Zabobon w kooperacji z Redenem, a później Rauch Alt do spółki z Kattowitzer Brauhaus zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Nadmienić należy, że również Wąsosz zaprezentował się niedawno z dobrej strony z Salvadorem, który też charakteryzował się wędzonymi akcentami. This is kraft, bitch potwierdza tę prawidłowość w całej rozciągłości - jest to kolejna wędzonka uwarzona przez Kraftwerk w kolaboracji z innym browarem, którą dopisuję do listy swoich ulubionych piw.

Można powiedzieć, że Browar Kraftwerk i Browar Wąsosz podjęły się tym piwem odpowiedzi na pytanie, co to jest kraft. Tak więc - to właśnie jest kraft...


Brak komentarzy: