1 listopada 2015

Na początku była Pinta...

Moja przygoda z piwami rzemieślniczymi rozpoczęła się niemal dokładnie rok temu. Oczywiście wcześniej zdarzało mi się trafić np. na Żytnie z Konstancina lub Ciechana Pszenicznego, ale nie licząc takich pojedynczych przypadków byłem do tego momentu standardowym polskim konsumentem złotego trunku. I bynajmniej określenie "standardowy polski konsument złotego trunku" nie kojarzy mi się dziś zbyt pozytywnie. Wtedy to, a był listopad 2014, udałem się na Poznańskie Targi Piwne, które odbywały się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Wchodząc na teren imprezy byłem osobą kompletnie "zieloną" w temacie kraftowego piwa, jednak wyszedłem stamtąd odmieniony. Targi odbywały się w dniach 14-16 listopada 2014, tak więc od tego wydarzenia niebawem minie rok (nawiasem mówiąc, za pasem kolejna edycja Poznańskich Targów Piwnych, które w tym roku odbędą się w dniach 20-22 listopada), a dla mnie ten rok to poznawanie różnorodności piwnego świata i uświadamianie sobie, że życie rzeczywiście jest zbyt krótkie, żeby pić kiepskie piwo. 


Teraz już w piwnej wojnie stoję na przeciwległym froncie, po stronie rzemieślniczej, bardziej niszowej, po stronie rewolucyjnej. Produkty koncernów niemal całkowicie wyrzuciłem ze swojego "menu", natomiast piwa kraftowe zadomowiły się w nim na stałe. Ale od czego to wszystko się dla mnie zaczęło? Co sprawiło, że przekonałem się do piw rzemieślniczych? Przecież mogłem wyjść z Targów rozczarowany, zniechęcony, mogłem uznać, że całe to rzemieślnicze piwo jest dziwne, w ogóle niesmaczne, niepodobne do tego, co do tej pory uważałem za dobre piwo, a w dodatku drogie. Mogłem pozostać przy opinii, którą wciąż podziela wielu moich znajomych, że piwo to musi być eurolager i to najlepiej schłodzony do temperatury nie więcej niż 5 stopni.

Rok temu na Poznańskich Targach Piwnych pierwszymi piwami, po które sięgnąłem, były premierowe wówczas Sanrajza oraz A Ja Pale Ale z browaru Pinta, może więc gdyby te dwa piwa wówczas mi nie smakowały i zrobiły na mnie negatywne wrażenie, nie przekonałbym się do kraftu i dziś tematyka piwna ograniczała by się dla mnie do dylematu "wziąć czteropak Tyskiego czy czteropak Żywca?". Dziś znów sięgam po Sanrajzę i A Ja Pale Ale uznając, że to dobry sposób na spięcie pewnego rodzaju klamrą tego pierwszego roku mojego zainteresowania kraftowym piwem, gdyż te dwie pozycje w katalogu Pinty są dla mnie pewnego rodzaju symbolem początku. Tym bardziej, że sama Pinta - jak głosi na swoich etykietach - "warzy od pierwszego dnia piwnej rewolucji w Polsce". Tym razem chodzi również o początek tego bloga.


Na początek otwieram Sanrajzę, czyli piwo w stylu American Amber Wheat. Najbardziej zaskoczyła mnie barwa, w końcu amber to bursztyn, więc spodziewałem się właśnie takiego koloru, a tymczasem piwo jest jasnozłote, bardzo jasnozłote, a przez wyraźne zmętnienie sprawia wrażenie jeszcze jaśniejszego. Mimo dość zdecydowanego przelewania piwa do szkła, piana utworzyła się skromniutka, a i to co się utworzyło, szybko opadło pozostawiając na powierzchni trochę plamek i cienki pierścień przy brzegach, choć z drugiej strony nawet ładnie oblepiając ścianki. W aromacie dominują nuty cytrusowe, zapachy kojarzą mi się głównie z pomarańczami i mandarynkami, pojawia się też trochę karmelowej słodyczy. Słodko-kwaskowate nuty owoców cytrusowych są na pierwszym planie również w smaku, ale na finiszu są skontrowane wyraźną goryczką o charakterze gorzkiej skórki pomarańczowej. Goryczka jest trochę cierpka, ściągająca i daje utrzymujący się przez dłuższą chwilę posmak w ustach i na podniebieniu. Wysycenie jest niskie, osobiście nie miałbym nic przeciwko odrobinę wyższemu, bo na pewno dodałoby piwu trochę pełni. Samo w sobie jest dość wytrawne, przy tym orzeźwiające i rześkie, co zachęca do sięgania po kolejne łyki.


A Ja Pale Ale, piwo w stylu American Pale Ale (choć skrót nazwy lepiej pasowałby do AIPA niż APA), na pierwszy rzut oka zaprezentowało się lepiej. Jest trochę ciemniejsze, a więc nie jasnozłote, a po prostu złote, zdecydowanie mniej zmętnione, choć nie całkowicie klarowne. Biała, zbudowana z drobnych i małych pęcherzyków piana utworzyła się dość obfita, okazała się również bardziej trwała. Aromat jest charakterystyczny dla amerykańskich chmieli, a więc mamy do czynienia z cytrusami (grejpfrut, trochę pomarańczy), a także lekką nutką żywiczną. W tle delikatnie zaznacza się warstwa słodowa. Po skosztowaniu piwa najpierw czujemy lekką rześką cytrusową kwaskowatość, ale tuż po niej do głosu dochodzi konkretna goryczka. Jest ona przede wszystkim grejpfrutowa, ale też wyraźna jest tu nuta sosnowa, iglasta, żywiczna, zwłaszcza na samym finiszu i w posmaku odkładającym się na podniebieniu. Czuć tutaj wpływ chmielu Simcoe, który zdecydowanie stał się jednym z moich ulubionych. Wysycenie jest dość niskie i dobrze tutaj pasuje. Na dzisiaj to właśnie A Ja Pale Ale wydaje mi się piwem lepszym niż Sanrajza, choć próbowałem już całkiem sporo lepszych American Pale Ale.


Powrót do piw, które towarzyszyły mi podczas moich absolutnych początków z piwem w wydaniu rzemieślniczym, wypadł tak jak się spodziewałem, tzn. żadne z tych dwóch piw mnie teraz nie zachwyciło. O ile American Pale Ale to jeden z najpowszechniejszych stylów i próbowałem wiele, w tym dość sporo lepszych, jego interpretacji, o tyle z alternatywną interpretacją American Amber Wheat (choć to "amber" właściwie widnieje tylko na etykiecie, raczej nie nie ma to odbicia w rzeczywistości) się nie spotkałem do dzisiaj, więc ciężko porównywać z czymkolwiek. Gdybym dzisiaj miał komuś polecać coś odpowiedniego na początek jego przygody z kraftem, to raczej nie byłoby to żadne z tych dwóch, niemniej jak widać mnie one nie odstraszyły i jestem tu nadal!

Brak komentarzy: