Ten tydzień zapowiadał się dla mnie jako istne szaleństwo. Rozmowa kwalifikacyjna i zmiana miejsca zatrudnienia na początku tygodnia, a na końcu weekendowy wyjazd do Torunia zaprzątnęły moją uwagę na tyle, że piwo wylądowało tym razem dość daleko na liście moich priorytetów... Mimo wszystko kilka piw udało mi się spróbować.
Na pierwszy ogień poszło kolejne piwo z Browaru Hopkins, który w ostatnim czasie rozpędził się z premierami tak bardzo, że chyba straciłem już w nich rachubę. Próbowana przeze mnie Mowa Cieni jest w moim odczuciu nowością, ale od czasu jej premiery pokazało się już całkiem sporo nowych piw Hopkinsa. Skupiam się jednak na wspomnianej Mowie Cieni, która zasłużyła sobie na określenie stylu Tropical Black Ale. Piwo nie do końca jest "black", jest po prostu bardzo ciemne, pod światło ciemnomiedziane. Aromat na samym początku zdominowany był przez mleczną czekoladę, ale po chwili dołączyły do niej nuty żywiczne, sosnowe, zapach lasu iglastego - jest dzięki temu świeży i rześki. W smaku żywica i iglaki wciąż są obecne, może nawet jeszcze intensywniej walczą o zaznaczenie swojej obecności, ale tu zamiast czekolady towarzyszy im paloność, ale taka, która na finiszu nie ma kawowej kwaskowatości, za to uderza potężną dawką wspomnianych nut sosnowych. Goryczka jest wyraźna, głównie palona z delikatnymi akcentami sosnowymi. Nie wiem, czy całość kojarzy mi się z tropikami, bardziej z lasem... Niech będzie, że z lasem tropikalnym ;) Piwo jest nisko wysycone i ma przyjemną, gładką fakturę. Jest bardzo dobrze pijalne, lekkie, sesyjne, a przy tym nie tracące na wyrazistości. Bardzo dobrze rozpoczął się ten tydzień, przynajmniej w kwestii piwa.
Jednym - a właściwie czterema - z najbardziej rozchwytywanych piw w ostatnim czasie były RIS i Barley Wine leżakowane w beczkach po bourbonie oraz brandy, którymi uraczył nas Doctor Brew. Ja całego czteropaka piw nie zdobyłem - udało mi się dotrzeć tylko do trzech z nich. Barley Wine leżakowany w beczce po brandy już był tutaj opisywany, niestety BW z beczki po bourbonie nie starczyło dla mnie ;) Na szczęście obydwa RISy znalazły się na mojej półce i w tym tygodniu przyszedł na nie czas. Na pierwszy ogień poleciał RIS Bourbon Barrel Aged. Piwo jest całkowicie czarne i nieprzejrzyste, pokryte obfitą warstwą jasnobrązowej drobnooczkowej piany, która do końca zaznacza swoją obecność. Aromat jest całkowicie zdominowany przez wpływ beczki. Mamy tu dużo wanilii, trochę migdałów, pod nimi ukryta również gorzka czekolada, i generalnie jest słodko. Delikatnie wyczuwalny w aromacie jest alkohol, ale w przyjemny, nie gryzący w nozdrza sposób. Smak jest bardziej złożony - i bardzo dobrze, bo sam aromat podsunął mi myśl, że jedynym pomysłem na to piwo było wpakowanie go do beczki, która następnie miała wykonać całą robotę. Na szczęście w smaku piwo jest już kilkuwymiarowe i nuty pochodzące od beczki współgrają tutaj z gorzką czekoladą, kawową palonością, odrobiną kakao oraz ziołowo-czekoladowo-paloną goryczką, dość wysoką, ale nie wybijającą się ponad inne składowe. Takie skojarzenia jak trufle czy czekoladki z lekko alkoholowym nadzieniem są jak najbardziej na porządku dziennym. Piwo jest gęste i treściwe, o bardzo gładkiej fakturze, w czym pomaga niskie, wręcz znikome wysycenie. Alkohol wyczuwalny, ale ma szlachetny charakter, nie przeszkadza, a wzbogaca piwo swoją obecnością. Zaskoczenie jak najbardziej pozytywne, bo po cichu obawiałem się rozczarowania, ale nie ma o tym mowy.
RIS Brandy Barrel Aged wygląda równie ładnie, choć u mnie piana okazała się zarówno nieznacznie mniej obfita, jak i mniej trwała. W wersji piwa leżakowanego w beczkach po bourbonie owa beczka w aromacie dominowała całkowicie, tymczasem tutaj zdecydowanie mniejszy jest wpływ brandy, za to przeważa czekolada z delikatnym muśnięciem szlachetnego alkoholu. Trudno powiedzieć, który aromat wolę bardziej - niby pierwszy podszedł mi bardziej, choć z drugiej strony to nie samo piwo, a beczka zrobiła większość dobrej roboty. Smak w obu wersjach piwa jest jeszcze lepszy niż aromat. W wersji Brandy BA jest bardzo słodko, na początku mamy sporo mlecznej czekolady, która im bliżej finiszu zmienia się w czekoladę deserową. Trufle, czekoladki z nadzieniem alkoholowym - te skojarzenia jak najbardziej się pojawiają. Goryczka jest zaznaczona wyraźnie, choć zdecydowanie słabiej odczuwalna niż w poprzednim piwie. Tutaj nawet ma nieco inny charakter (choć bazowe piwo jest przecież to samo, różnią się tylko beczką, w której leżakowały) - jest głównie palona, ale wyraźnie czuję tutaj cytrusowo-grejpfrutowe motywy, choć tylko w tle. W tle przebija się nutka szlachetnego alkoholu, z pewną owocową cierpkością, a także lekko ziemistym posmakiem na finiszu. Piwo jest gęste i treściwe, nisko nagazowane, przez co ma gładką fakturę, bardzo fajnie oblepia podniebienie. Wersję burbonową oceniłem wyżej i jeśli do którejś miałbym wrócić, to właśnie do niej (na szczęście wykazałem się przezornością i mam jeszcze jedną butelkę, którą trochę poleżakuję), choć oba RISy od Doctorów naprawdę mi smakowały.
Największym mocarzem tego tygodnia okazało się jednak ostatnie z piw, czyli Hey Now Wheat Wine - najmocniejsze ze sztandarowej marki Pracowni Piwa, jaką jest Hey Now. Pszeniczne wino w tej interpretacji ma 25 BLG ekstraktu, z którego otrzymano piwo o zawartości 10% alkoholu. Zapowiadało się dosyć słodko, a okazało się... jeszcze bardziej słodko niż mogły sugerować to parametry. Aromat jest nieco mulący, przyciężkawy, zdecydowanie słodowy, wręcz "brzeczkowy". Daleko mu do rześkości, mimo że w tle nieśmiało, aczkolwiek całkiem wyraźnie, przebijają się lekki cytrus oraz jakieś mango czy melon, w każdym razie chmiel akcentuje tu swoją obecność. Słodycz aromatu osiąga apogeum w smaku, piwo jest słodkie, gęste, wręcz ulepkowate, oblepiające podniebienie, pozostawiające słodki posmak w ustach. Na samym finiszu słodyczy próbuje się przeciwstawić chmielowa goryczka, ale choć jest całkiem wyraźna (i ma całkiem fajny, grejpfrutowy profil), to ugina się pod naborem podbudowy słodowej i chowa się w tle. Największe wrażenie robi jednak odczucie w ustach, które oferuje Hey Now Wheat Wine - niesamowita gładkość, podkreślana przez niskie wysycenie i użycie słodu pszenicznego, wrażenie obklejania podniebienia. Świetne piwo! Naprawdę wracałbym do niego z chęcią, gdyby nie odstraszała cena. Za butelkę o pojemności 330 ml dałem 20 złotych i 50 groszy, przez co sięgnięcie po to piwo to dla mnie raczej jednorazowy wyskok. Niemniej abstrahując od ceny - zacne piwo! Jeżeli ktoś narzeka na kolejne Barley Wine'y, które są przechmielone w stosunku do strony słodowej, to niemal bliźniacza, pszeniczna, odmiana tegoż stylu w wykonaniu Pracowni Piwa powinna go przekonać.
Poziom piw w tym tygodniu był wysoki. Trudno mi zdecydować, które piwo smakowało mi najbardziej. Z jednej strony RIS z beczki po bourbonie okazał się tak dobry, jak oczekiwałbym od takiego piwa, a z drugiej strony to Wheat Wine z Pracowni sprawił, że szerzej otworzyłem oczy z wrażenia. A najlepsze, że Mowa Cieni także jest bardzo dobra, tylko po prostu w tym towarzystwie jest jak reprezentant wagi lekkiej wśród siłaczy z wagi ciężkiej.
1 komentarz:
Żałuj tego, że nie trafiłeś na barley wine'a po brandy, bo zdecydowanie najlepsze piwo Doctor Brew od czasu... no, od dawna :D Mieli dużo udanych piw w 2015, ale jednak 2014 był dla mnie ciekawszy, a tu proszę - wygląda na to, że są w stanie przebić pierwszy rok swojej działalności :D
Prześlij komentarz