3 kwietnia 2016

Co piłem w tym tygodniu? (28.03. - 02.04.2016)


Po dwutygodniowej przerwie od piwnych nowości, która była spowodowana najpierw urlopem w Kołobrzegu, a następnie świętami wielkanocnymi, wróciłem wreszcie do sprawdzania, co nowego (choć doszliśmy do takiego momentu, w którym piwa sprzed miesiąca to już nie nowości) proponują polskie browary rzemieślnicze i kontraktowe. Począwszy od niniejszego wpisu zmieniam nieco zresztą formułę prowadzenia bloga, bowiem od teraz mam zamiar w jednym zbiorczym niedzielnym poście podsumowywać wszystkie piwa, których próbowałem w trakcie minionego tygodnia. Oto co znalazło się w moim piwnym menu w mijającym tygodniu:

Pierwszym piwem, po które sięgnąłem po świętach, okazało się ASAP, czyli Double IPA z Browaru Artezan. Styl przez większość beer geeków raczej lubiany, mający duży potencjał, ale chyba dosyć łatwy do schrzanienia, bo wystarczy zrobić piwo zbyt mdłe albo z nieprzyjemną zalegającą goryczką, aby skutecznie do swojego piwa zniechęcić. Artezan uniknął wpadki i przygotował udane podwójne IPA o ekstrakcie 18 BLG i 8% alkoholu. ASAP ma jasnozłotą barwę i nieco mydlaną, zbudowaną ze średnich pęcherzyków pianę, która szybko opada i zostawia po sobie tylko pierścień przy brzegach. Zarówno aromat jak i smak jest intensywnie owocowy, przy czym zapach to głównie tropiki i trochę białych owoców (wyraźne tło stanowi podbudowa słodowa), a w smaku owocom tropikalnym towarzyszy więcej cytrusów. Goryczka? Jest okej, jest żywiczno-sosnowa z motywami ziołowymi, jest wysoka, ale nie przesadzona i na pewno nie można powiedzieć, żeby zalegała w gardle zbyt długo. Zabawna jest informacja na temat poziomu IBU na etykiecie - "Ile? Na pewno tyle nie ma!" - taki mały prztyczek w nos dla wszystkich, którzy bardziej niż na samym piwie skupiają się na jego parametrach i oceniają piwo po samej etykiecie. Piwo jest udane i smaczne, do czego Artezan przyzwyczaił, ale moim zdaniem chyba brakuje mu czegoś ekstra, aby wyróżniało się ponad solidność.

Nie szlajam się zbyt często po knajpach, tym samym rzadko mam możliwość spróbowania piw z browarów, które swoich specjałów nie butelkują. Dlatego też nie miałem do tej pory styczności z powszechnie chwalonym Piwnym Podziemiem. Tak się jednak złożyło, że owoc (cytrusowy!) ich współpracy z Pracownią Piwa trafił do butelek, dzięki czemu po raz pierwszy skosztowałem czegoś, w czym Piwne Podziemie "maczało palce". Juicy Wave to piwo w stylu North-East American IPA, ma 16,6 BLG ekstraktu, 7,2% alkoholu, goryczkę na poziomie 60 IBU (rzekomo - w ciemno oceniłbym na max 40) oraz... 625 ICU, czyli wskaźnik mówiący o tym, ile gramów zestu z owoców cytrusowych zostało użytych na litr piwa. Bez wątpienia jest intensywnie cytrusowo. W aromacie pojawiają się też motywy multiwitaminy. Smak jest jeszcze bardziej intensywny, a orzeźwiający efekt wzmacnia lekka cytrusowa kwaskowatość i przyjemna goryczka, która przyjmuje charakter trochę grejpfrutowy, a trochę w typie gorzkiej skórki cytrusów, jest wyraźna, choć raczej umiarkowana. Piwo jest na pewno orzeźwiające, na pewno intensywnie owocowe, rześkie, uderzające świeżością i godne polecenia osobom lubującym się w American IPA.

W tym tygodniu we Wrocławiu odbyła się czwarta edycja Beer Geek Madness, na którym kilkanaście zaproszonych browarów premierowo prezentowało wiele nieźle zakręconych piw. Ja jednak dopiero w minionym tygodniu sięgnąłem po piwo, które debiutowało rok temu, podczas drugiej edycji BGM. Browar Kraftwerk przygotował wówczas Smoked Chili IPA o nazwie Citrinitas - jak nazwa stylu wskazuje, cechą charakterystyczną tego piwa było dodanie papryczek chili oraz wykorzystanie wędzonego słodu. Kiedy słyszę o zestawieniu do pary słów "Kraftwerk" i "wędzonka", zacieram ręce, bo mam wrażenie, że właśnie do dymionych piw chłopaki ze Śląska mają szczególnie dobrą rękę. W aromacie Citrinitas rzeczywiście dominuje wyraźna i trwała bukowa wędzonka, której towarzyszy zapach cytrusów i trzeba przyznać, że jest to dość oryginalnym połączeniem. W smaku pierwsze skrzypce grają jeszcze inne cechy - wyraźna, choć umiarkowanie wysoka grejpfrutowa goryczka, a także pikantność pochodząca od chili. Ta ostatnia dodaje trochę od siebie do odczucia goryczki, ale przede wszystkim odkłada się w ustach i na podniebieniu w postaci lekko piekącego papryczkowego posmaku. Piwo jest ciekawe i na pewno nie jest "kolejnym nudnym IPA", za oryginalność i odwagę w eksperymentowaniu Browarowi Kraftwerk należy się plus. Ponadto potwierdziło się, że piwa wędzone są ich mocną stroną. Mimo wszystko jednak chyba nie jest to piwo, do którego często będę wracał.

Tak wyszło w tym tygodniu, że nadrabiałem zaległości jeszcze z ubiegłego roku, bo kolejnym wypitym przeze mnie piwem było Ucho od Śledzia, które w swoim czasie zrobiło sporo szumu, ponieważ jest to Stout z... Właśnie tak, ze śledziami! Browar Piwoteka nie pierwszy - i nie ostatni - raz pokazuje, że nie boi się eksperymentów, także zalecając picie piwa ze słoika oraz zestawienie go z... pieczoną śledzioną ;) Zalecenia odnośnie sugerowanego szkła oraz food pairingu mimo wszystko zignorowałem, ale jeśli chodzi o samo piwo to efekt jest jak najbardziej zadowalający, bo jest przede wszystkim smaczne i dobrze pijalne. Obecność śledzia jest wyczuwalna, ale absolutnie się nie narzuca, a pewnie ktoś, kto nie wiedziałby, że użyto tutaj tak zaskakującego dodatku, nie zwróciłby na niego uwagi. Generalnie dominuje czekolada, zarówno w aromacie, jak i w smaku. W zapachu towarzyszy jej wędzonka, która w pewnych momentach przybiera nieco dziwny charakter, z jakim jeszcze się w wędzonym piwie nie spotkałem - być może wędzony śledź daje o sobie znać. W smaku tuż po pierwszym czekoladowym akordzie, wjeżdża wyraźnie zaznaczona, typowo dry stoutowa, ziołowo-palona goryczka. Ostatnie słowo należy jeszcze do śledzia. Na samym finiszu pojawia się lekki posmak czekoladowo-popiołowo-... śledziowy :) Dzięki płatkom owsianym oraz niskiemu nagazowaniu piwo ma przyjemną, gładką teksturę. Mimo że jest raczej wytrawne, nie brakuje mu ciała. Dobre piwo, po prostu dobry Stout. Miałem obawy, czy nie będzie to zbyt ekstremalne piwo i na szczęście okazało się, że nic z tych rzeczy.

Po te cztery piwa sięgnąłem w ubiegłym tygodniu. O ile żadne z nich nie wyrwało mnie z butów, to również żadne nie zawiodło i nie wypadło poniżej przyzwoitego poziomu. Każde mogę ze spokojnym sumieniem polecić, o ile ktoś nie ma awersji do papryczek chili lub śledzi w piwie ;)

Brak komentarzy: