10 kwietnia 2016

Co piłem w tym tygodniu? (04.04.- 09.04.2016)

Kolejny tydzień rozpocząłem od Mùlka, czyli Hefeweizena z Browaru Baba Jaga. Do piw pszenicznych mam pewną słabość i wyczekuję na takie, do którego z chęcią będę wracał. Zapowiadało się na to, że piwo z Baby Jagi ma ku temu potencjał ze względu na wykorzystanie polskich płynnych drożdży z Fermentum Mobile, na których już parę smacznych Weizenów powstało. Wygląd Mùlk ma bardzo zachęcający, jest jasnozłoty, wręcz żółto-słoneczny, jest oczywiście mocno zmętniony, w bardzo ładny sposób opalizujący. Biała piana zbudowana z małych, średnich i nieco większych oczek jest umiarkowanie obfita i może mogłaby tworzyć grubszą warstwę, ale z drugiej strony przelanie do szkła nie stanowi problemu, bo czasem z uwagi na dużo piany nalewanie Weizena jest nieco uciążliwe. Aromat? Pierwszy niuch i już wiem, że jest dobrze. Dominują dojrzałe banany, ale i goździki zaznaczają swą obecność. Brak aromatu gumy balonowej. W smaku proporcje między bananem i goździkiem się odwracają i dominować zaczyna ten drugi. Oj tak, goździk jest tu wyraźnie wyczuwalny i to bardzo dobrze, bo na takie Weizeny czekam. W tle cały czas pobrzmiewa lekka pszeniczna kwaskowatość, która zwiększa efekt orzeźwienia. Goryczki właściwie brak, na finiszu przez przełyk zaledwie przemyka delikatna szlachetna metaliczność charakterystyczna dla niemieckiego chmielu. Piwo jest wytrawne, lekkie, choć nie sprawia wrażenia wodnistego. Wysycenie jest intensywne, wyczuwalne, zbliżające się do wysokiego, ale nie przekraczające tej granicy. Mùlk to bardzo dobry, orzeźwiający, całkiem stylowy Hefeweizen, w którym znów dobrze sprawdziły się polskie drożdże. A piwo jest godne polecenia, tym bardziej, jeśli ktoś - tak jak ja - jest fanem pszenicznych piw.

Jednym z piw mających w ubiegłym roku najlepsze recenzje było Pan IPAni z Browaru Trzech Kumpli, czyli Wheat IPA. Podwójna wersja tego piwa miała swoją premierę jeszcze w ubiegłym roku, ale ja dopiero teraz mam okazję go spróbować. Pan IPAni Double nie wygląda tak jak podstawowa wersja, ponieważ jest o wiele jaśniejsze. Piwo ma właściwie słoneczno-żółtą barwę i jest tak mocno zmętnione, że aż zupełnie nieprzejrzyste. Piana jest słabiutka, niezbyt obfita i szybko znikająca. Na szczęście była pierwszym i ostatnim mankamentem ;) Piwo ma obłędny aromat. W tle pobrzmiewa przyjemna nuta podbudowy słodowej, ale jednak najwięcej do powiedzenia mają chmiele, które objawiają się tutaj intensywnym zapachem cytrusów, owoców tropikalnych i białych owoców. Równie intensywnie owocowo i głównie cytrusowo jest także w smaku. Mamy delikatną cytrusową kwaskowatość, a na finiszu pojawia się wyraźna, ale dość krótka i niezalegająca goryczka o profilu grejpfrutowym. Piwo ma aksamitną fakturę, płatki pszenne i owsiane skutecznie je wygładziły. Pana IPAni pije się bardzo przyjemnie, alkohol (niby nic, ale to jednak ponad 7%) jest zupełnie niewyczuwalny, piwo jest orzeźwiające i nadające się do spożywania w większej ilości, co pewnie mogłoby się okazać nieco zdradliwe. Browar Trzech Kumpli trzyma poziom, Pan IPAni - również w wersji Double - też trzyma poziom.

W ubiegłym tygodniu dotarły do mnie zamówione szklanki z Krosna, a piwkiem, które jako pierwsze miałem okazję skosztować z tego szkła, okazał się Clint, czyli żytnie American Pale Ale z Browaru Solipiwko, który kontynuuje serię kojarzącą się z filmowymi twardzielami (poprzednio Bruce i Chuck). Clint - ale tylko ten w butelce - jest  nieco słabszy od swoich poprzedników, bo ma tylko 12 BLG ekstraktu i 4,7% alkoholu, a także goryczkę na poziomie 42 IBU. Jasnozłote piwo w krośnieńskim szkle prezentuje się bardzo ładnie, jest klarowne i pokryte grubą warstwą puszystej białej piany, która do końca pozostawia warstewkę na powierzchni. Clint pachnie owocami tropikalnymi, ale dominuje nuta naftowo-cytrusowa, która jest charakterystyczna dla Mosaica. Podobnie jest w smaku, jednak tu pojawia się jednak wyraźna, choć umiarkowana goryczka o profilu połowicznie grejpfrutowym, a połowicznie ziołowym, nawet nieco piołunowym, choć nie staje się przez to zalegająca. Niskie nagazowanie, ale pewnie przede wszystkim żytni zasyp słodowy powodują, że piwo ma przyjemną, gładką fakturę, a nawet pewną oleistość, którą daje się wyczuć na podniebieniu. Dobre piwo, dzięki swojej wytrawności i specyficznej goryczce, jest orzeźwiające i zaspokajające pragnienie. A nowe szkło? Sądzę, że je polubię, tak jak i polubiłem pierwsze piwo, które z niego wypiłem :)

West Coast IPA to styl, w którym pojawiło się u nas w ostatnim czasie sporo fajnych piw, można nawet powiedzieć, że zdominował moją listę 10 najlepszych jasnych piw 2015 roku. W każdym razie z zainteresowaniem sięgam po kolejne piwa w tym stylu, bo choć jakoś wprost nie zaliczam go do moich ulubionych, to jednak zwykle u mnie plusują. Vato Loco z zawierciańskiego Browaru Jana miał więc potencjał, żeby przypaść mi do gustu. Piwo (jego parametry to 16,5 BLG ekstraktu i 6,5% alkoholu) ma ciemnozłotą barwę i jest wyraźnie zmętnione, choć przejrzyste. Piana tworzy się dosyć obfita, choć nie wiem czy to nie zasługa krośnieńskiego szkła, z którego korzystam po raz drugi i póki co piana buduje się w nim całkiem ładna. Aromat to głównie owoce cytrusowe (choć kręci mi się w nosie lekko kwaskowata nutka, która kojarzy mi się z rabarbarem) z karmelem w tle. W smaku mamy cytrusową kwaskowatość, ale tuż po niej całkowitą dominację przejmuje wysoka (jak dla mnie wyższa niż sugerowane na etykiecie 60 IBU - w ciemno strzeliłbym w 80) goryczka o profilu grejpfrutowym, ale z pewną nieco ściągającą i trochę zalegającą nutą łodygową. Goryczka w tym stylu jest wskazana i tylko podkreśla wytrawny charakter piwa (tutaj także zdecydowanie kontruje odrobinę karmelowej słodyczy, która pojawia się w aromacie), ale mam wrażenie, że jest trochę za ostra, zbyt piekąca. Ale goryczkę akurat lubię, więc nie zamierzam na nią narzekać. Nagazowanie jest niewysokie, piwo jest orzeźwiające, zaspokajające pragnienie. Piwo jest poprawne i od tej poprawności ani na plus, ani na minus nie odstaje. Zważywszy na to, że to dopiero trzecie (w tym jedno było kooperacyjne) piwo z Browaru Jana, którego mam możliwość spróbowania i nie miałem jeszcze do końca wyklarowanych oczekiwań, jest nieźle.

O ile z Browarem Jana miałem wcześniej styczność, o tyle piwo z Antybrowaru trafiło na moją półkę po raz pierwszy. Padło na Antykwariat (nazwy wszystkich piw rozpoczynają się od Anty- lub Pro-), czyli American Smoked Stout. Taka kombinacja mnie zaintrygowała, bo piłem wcześniej wędzone Stouty oraz American Stouty, ale takiej wariacji sobie nie przypominam. Wizualnie piwo prezentuje się pierwszorzędnie, jest niemal czarne z jasnobrązową pianą, a ściankach szkła pozostawia oleiste ślady. Aromat intryguje - mamy tutaj zarówno wyraźną wędzonkę, jak i sporo cytrusów, a to zestawienie jako całość jest zaskakujące, ciekawe, ale nie do końca jestem przekonany, czy dobrze współgrające ze sobą. W smaku oprócz ogniskowej dymności oraz nieco kwaskowatej paloności, pojawia się wyraźna, ale krótka grejpfrutowa goryczka. Antykwariat jest piwem wytrawnym, nisko wysyconym i... zdecydowanie nie dla każdego. Za tym piwem można się albo przepadać, albo go nie lubić. Ja jestem bardziej "na tak", choć jest coś w tym piwie, co sprawia, że w głowie pojawia mi się niewielki znak zapytania, coś mi w nim nie pasuje. Tak czy inaczej - nijakości temu piwu nie da się zarzucić, co już jest zaletą. Mimo nie do końca sprecyzowanej opinii na temat tego piwa, pierwszą moją styczność z Antybrowarem oraz jego debiut na blogu oceniam na plus.

Brak komentarzy: