17 kwietnia 2016

Co piłem w tym tygodniu? (11.04.-17.04.2016)

Na dobry początek nowego tygodnia sięgnąłem po jedną z nowości z Browaru Piwoteka, który jak zwykle przygotował coś niestandardowego i zaproponował górnofermentacyjnego Bocka i w dodatku American Bocka. Tadek wygląda bardzo ładnie, jest ciemnomiedziany i przykryty porządną warstwą puszystej jasnobeżowej piany, która do samego końca przykrywa powierzchnię piwa. W aromacie mamy trochę czekolady i delikatnie przypieczonej skórki od chleba, której towarzyszą cytrusowe (skórka pomarańczowa) i żywiczne motywy pochodzące od chmielu. W tle kręci się też trochę karmelu, a całość kojarzy się z ciastem zbliżonym do keksa. W smaku lekko kwaskowata paloność miesza się z wyraźną chmielową goryczką o profilu żywicznym, która zdaje się być wyższa niż sugerowane na etykiecie skromne 25 IBU. Dzięki dość wyraźnie zaznaczonym akcentom żywicznym i sosnowym momentami do głowy wkręca się skojarzenie ze stylem Black IPA, choć wyraźnie zaznaczona strona słodowa przypomina o tym, że jednak mamy do czynienia z koźlakiem. Eksperymenty Piwoteki szanuję, ten zresztą również, choć akurat Tadek jakoś mi szczególnie do gustu nie przypadł i chyba wolałbym spróbować klasycznego koźlaka.

Pracownia Piwa ma w swojej stałej ofercie kilka piw, które już wyrobiły sobie naprawdę solidną markę, i co jakiś czas oprócz zupełnie nowych piw pojawiają się też różne wariacje na temat tych piw podstawowych. 6 Joseph's Street to znakomity żytni Stout, którego bez wahania mogę postawić w czołówce krajowych Stoutów. Tym razem właśnie to piwo doczekało się wariacji i to od razu dwóch - jedna z dodatkiem kawy Etiopia Djimah, druga z kawą Peru Chanchamayo. Baza tych dwóch piw jest jednakowa, więc oba wyglądają... jednakowo rewelacyjnie. Niemal czarne i zupełnie nieprzejrzyste, pokryte warstwą zbitej, zbudowanej z drobnych oczek, trwałej piany w kolorze kawy z mlekiem. Aromat bardziej przypadł mi do gustu w wersji z kawą etiopską - mamy tutaj oczywiście kawę, czekoladę, kakao i wanilię, generalnie dość słodko w odbiorze. Wersja z kawą peruwiańską jest w tym aspekcie mniej wielowymiarowa, bo w niej dominuje zdecydowanie gorzka wysokoprocentowa czekolada. Właśnie ta druga wersja zrobiła na mnie lepsze wrażenie, jeśli chodzi o smak. W obu piwach pojawia się nieco kwaskowatej kawowej paloności i trochę nut czekoladowych, ale wersja z Peru Chanchamayo jest jakby bardziej bezkompromisowa, z bardziej wyrazistą, konkretniejszą goryczką o profilu czekoladowo-palono-ziołowym. Nie da się przejść obojętnie obok zniewalającej faktury obu piw, które są gęste, oleiste, bardzo wygładzone, wręcz aksamitne, a te wrażenia jeszcze podkreśla znikome wysycenie. 6 Joseph's Street to marka sama w sobie, a obie wersje z kawą są równie dobre jak pierwowzór, a być może nawet lepsze.

Piwo przygotowane przez Browar Birbant współpracy z multitapem Chmielarnia na jej urodziny miało wszelkie predyspozycje do tego, aby zachwycać. Blame Canada to Foreign Extra Stout o ekstrakcie 19,1 BLG (niektórzy piwa o takim ballingu nazywali RISami ;)) i 8% alkoholu, z dodatkiem syropu klonowego, oraz - jak czytamy na etykiecie - wyleżakowanego na trocinach o smaku Jacka Danielsa. Brzmi intrygująco! Przy przelaniu do szkła pierwsze rozczarowanie - piwo nalewa się, jakby to była cola. Jest mocno nagazowane, robi sporo szumu i tworzy na powierzchni skromną, pękającą i szybko opadającą pianę w beżowym kolorze. Znikła szybciej niż się pojawiła... i tyle ją widziano. W aromacie od początku bardzo słodko, mamy tu dużo czekolady mlecznej, kakao, nutę przypominającą czekoladki z nadzieniem oraz muśnięcie nuty szlachetnego alkoholu. Zapach jest przyjemny, ale szybko traci na intensywności. W smaku nadal jest słodko, czekoladowo, a na finiszu lekko zaznaczona jest palono-ziołowa goryczka. Zaraz, zaraz - ile to piwo ma ekstraktu? 19,1 BLG... a sprawia wrażenie wodnistego, zdecydowanie brak mu tzw. "ciała", pełni słodowej. Potencjał, jaki Blame Canada zdawał się posiadać na samym początku, nie został tu niestety do końca wykorzystany.

Carolina Reaper to papryczka, która zyskała sobie miano najostrzejszej papryczki na świecie. Oto właśnie wylądowała w piwie, a konkretnie w Brown Porterze o nazwie Fraszka Jana, który wspólnymi siłami przygotowały browary Piwoteka i Jana. Piwo wygląda jak Brown Porter (jest ciemnobrązowe, pod światło ciemnomiedziane, z ładną beżową pianą na powierzchni) i pachnie jak Brown Porter (słodowo, z nutami czekoladowymi i orzechowymi). Przed wzięciem łyka wziąłem głęboki oddech, nie wiedząc czego mam się spodziewać w kwestii poziomu ostrości... i okazało się, że da się to wypić ;) Papryczkowa pikantność pojawia się nie tyle w smaku, co w posmaku, który staje się bardzo wyrazisty po przełknięciu piwa, piekąc w podniebienie. Poziom ostrości jest wysoki, ale nie na tyle, żeby piwo stawało się niepijalne dla kogoś, kto nie lubi ostrych potraw. Ale obecności papryczki Carolina Reaper nie da się nie zauważyć, to pewne! Typowo chmielowa goryczka pewnie jest, ale zdecydowanie jest przykryta pikantnością papryczek i w tym piwie jest absolutnie drugoplanowa. Wysycenie jest niskie, dzięki czemu piwo ma przyjemną, wygładzoną fakturę, którą pewnie dodatkowo podkręca użycie słodu żytniego. Fraszka Jana to ciekawy eksperyment, ale dla mnie tylko eksperyment, na pewno nie jest to piwo, po które sięgałbym codziennie. Do kebaba zawsze wybieram ostry sos, ale akurat w piwie papryczki to chyba nie moja bajka ;)

Dawno nie sięgałem po nowości z Doctor Brew, bo jakoś zmęczyłem się ideą single hopów, które stały się bardzo przewidywalne i przestały jakkolwiek zaskakiwać. Mimo wszystko na wieść o pojawieniu się RISa i Barley Wine'a w dwóch odsłonach (oba leżakowane w beczkach po brandy i po bourbonie) nabrałem ochoty na to, żeby tych piw spróbować. Wyzwaniem było już samo zakupienie tych piw, ale po różnych perypetiach udało mi się zdobyć trzy z czterech piw. Do kompletu zabrakło tylko BW z beczek po bourbonie, za to Barley Wine Brandy Barrel Aged pojawiło się na mojej półce. Piwo ma ciemnobursztynową barwę, a w zależności od tego, pod jakim kątem się na nie spojrzy, nawet miedzianą. Piany właściwie brak, bo pojawił się zaledwie pierścień przy brzegach, ale powiedzmy, że w piwie o ekstrakcie 24 BLG brak piany daje się wytłumaczyć. Aromat jest bardzo przyjemny, przede wszystkim jest karmelowo i z bardzo wyraźnym wpływem beczki po brandy. Czuć szlachetny alkohol, który jednak jest przyjemny i nie gryzie w nos. W smaku jest przede wszystkim bardzo słodko, jeszcze więcej karmelu i jeszcze więcej motywów pochodzących od beczki po brandy, w tym wyraźne alkoholowe pieczenie w przełyk i podniebienie po wzięciu łyka. Oprócz tego sporo nut owoców - śliwek, czereśni, truskawek - ale i suszu owocowego, a także lekka nutka winna, którą pewnie sugeruje wyczuwalna obecność alkoholu. Na finiszu pojawia się wyraźna, przyjemna ziołowo-apteczna (wcale nie w złym znaczeniu) goryczka z odrobiną grejpfruta w tle. Goryczka jest krótka i pozostawia po sobie wytrawny owocowy posmak, zachęcający do sięgania po kolejne łyki. Piwo ma oczywiście charakter degustacyjny, choć i tak jak na swoje parametry jest całkiem dobrze pijalne, mimo alkoholowego pieczenia i jego obecności w aromacie, bo tak naprawdę to właśnie ten wpływ beczki po brandy nadaje temu piwu prawdziwego charakteru. Całkiem dobre piwo, choć nie potrafię odpowiedzieć, czy warte "zabijania się" o nie i swojej ceny (za butelkę 330 ml dałem 19 zł). Nie mówię, że tak. Nie mówię, że nie.

Na koniec tygodnia zostawiłem sobie najmocniejszy kaliber, czyli RISy. Kilka ich mi się na półce ostało, w pierwszej kolejności padło na WRCLW Rye RIS Bourbon Barrel Aged, czyli nieco lepszą od podstawowej (uprzedzam fakty!) wersję RISa z Browaru Stu Mostów. Bardzo skromna piana na samym początku była właściwie jedynym mankamentem, ale w przypadku tak mocnego (23 BLG ekstraktu, 10,2% alkoholu) piwa można przejść nad tym do porządku dziennego ;) Natomiast nad wyczuwalnym wpływem leżakowania w beczkach po burbonie przejść obojętnie nie sposób! Aromat to gorzka czekolada i lekka paloność, nad którymi zdecydowanie góruje zapach wanilii i lekka nuta szlachetnego alkoholu. Gdybyście nalali sobie do szklanki czystej whisky - to mniej więcej tak by to pachniało. W smaku obecne są te same cechy, ale w jeszcze bardziej wyrazistym wydaniu. Wanilia, deserowa czekolada, trufle, praliny z nadzieniem alkoholowym (ostatnio jadłem coś takiego jak bomba rumowa - również mam takie skojarzenie), kakao. Na finiszu pojawia się wyraźna, dość wysoka, ale szybko znikająca palono-ziołowa goryczka, a towarzyszy jej uczucie alkoholowego pieczenia w podniebienie i przełyk, no i wyraźne alkoholowe rozgrzewanie. Piwo jest zdecydowanie degustacyjne, już po połowie butelki czułem, że mam swoje w głowie i we krwi. Alkohol może nie jest dobrze ukryty, ale mam wrażenie, że nawet niezbyt stara się ukryć i wcale mi to nie przeszkadza, bo przyjmuje raczej szlachetny charakter. Piwo jest gęste i oleiste, nisko wysycone, co tylko jeszcze bardziej podkreśla jego gładką fakturę. Jak dla mnie - tak jak uprzedziłem już na początku - wersja leżakowana w beczkach jest lepsza od pierwowzoru, bo ten wpływ beczki jest tu bardzo wyczuwalny. Jak ktoś jest fanem whisky lub po prostu piw leżakowanych w takich beczkach - polecam sięgnięcie po tego RISa.

Dla porównania sięgnąłem po jeszcze jednego RISa, a konkretnie po RIS Blended Barrel Aged, czyli trzy wersje RISa leżakowanego w beczkach po rumie, po whiskey i po bourbonie połączone ze sobą. Takim oto specyfikiem uraczył nas Browar Birbant. Ich Old Ale leżakowany w beczce po whisky Slyrs był jednym z piw, które w ubiegłym roku wprost wystrzeliło mnie z butów, więc podszedłem do tego piwa z przekonaniem, że na leżakowaniu Birbant zna się bardzo dobrze. RIS w wersji trzy w jednym pachnie czekoladą i kakao, a poza tym posiada dość stonowane cechy pochodzące z leżakowania w beczkach, jest trochę wanilii i lekka nutka alkoholowa. W smaku mamy delikatnie paloną kwaskowatość, która przeradza się w popiołowy posmak, jest sporo gorzkiej czekolady, palono-ziołowa, szybko znikająca goryczka na finiszu. Piwo jest nieco bardziej wysycone niż RIS z Browaru Stu Mostów, a ponadto - mimo wyższego ekstraktu (tam 23 BLG, a tutaj 24,5) - sprawia wrażenie trochę bardziej wodnistego, choć oczywiście nie ma mowy o wodnistości, bo wyraźnie czuć wagę tego piwa. Piwo jest niezłe, choć jeśli miałbym porównywać te dwa RISy, to ten pierwszy wypadł nieco bardziej wyraziście, a w każdym razie nieco bardziej "beczkowo".

Jeśli miałbym wybrać piwo, które w tym tygodniu zrobiło na mnie największe wrażenie, to chyba padłoby na RISa z Browaru Stu Mostów, choć zarówno obydwa Stouty z Pracowni Piwa, jak i Barley Wine z Doctor Brew z dużą chęcią bym powtórzył.

Brak komentarzy: